Program nauczania w pierwszym roku szkoły zawodowej ma być identyczny jak w liceach czy technikach. Uczniowie zawodówki przeczytają też te same lektury. Nauka zawodu rozpocznie się dopiero w drugiej klasie, ale będzie dominować.
Zrezygnują z praktyk
Nie uśmiecha się to mistrzom. - Przez dwa lata nie da się dobrze wyuczyć zawodu - twierdzi Maksymilian Rostankowski, kierownik Cechu Rzemieślniczego i Przemysłowo-Handlowego w Świeciu. - Rzemieślnicy będą się wycofywać z kształcenia uczniów. Nie zechcą ryzykować utraty dobrej opinii. Bo można ją stracić, wypuszczając na rynek pracy kogoś, kto zdążył rozebrać silnik, ale nie miał już czasu go złożyć. Co z niego będzie za mechanik?
Jednak MEN obiecuje, że specjalizacja zawodowa ma być intensywna. Tłumaczą przy tym, że program ogólny w klasie pierwszej może przyciągnąć do zawodówek gimnazjalistów, którzy - choć przeciętni, a czasem wręcz słabi w nauce - pchają się do liceów lub techników.
Doradzą, czym warto się zająć?
W efekcie, brakuje fachowców. Zgadza się z tym Rostan-kowski. - W tym roku wyszkoliliśmy zaledwie pięciu murarzy! - grzmi szef Cechu. - To dobitnie świadczy o tym, ilu robotników - autentycznie wykwalifikowanych - pracuje w polskim budownictwie.
Rozważny, zdaniem rzemieślników, wydaje się projekt uruchomienia w zawodówkach centrów, doradzających młodzieży, jakie profesje są najpotrzebniejsze na lokalnym rynku pracy. - Już dziś można to zorganizować - twierdzi Rostankowski. - Mamy doradców zawodowych, którzy regularnie mogliby spotykać się z uczniami. Ale przecież nie będą tego robić za darmo.
Dobrze zarabiają
MEN i rzemieślnicy zgadzają się z jednym: źle, że zawodówki straciły na popularności. - Zupełnie tego nie rozumiem. Większość przedsiębiorców zrzeszonych w Cechu jest po zawodówce. I bardzo dobrze sobie radzą - podkreśla Rostankowski.
S ukcesy rzemieślników powinny być dla uczniów lepszą zachętą niż reforma w zawodówkach. Może problem tkwi w rodzicach, którzy za bardzo chcą mieć dzieci - inżynierów i magistrów?