Historia bywa okrutna. Kiedy w 1939 roku Niemcy napadli na Polskę, rodzice pana Andrzeja byli tej wojny pierwszymi cywilnymi ofiarami. Niemcy zabrali ich ze Skarpy do Karolewa pod Więcborkiem i - rozstrzelali. Nie mogli zapomnieć ojcu - Lucjanowi Prądzyńskiemu - że przyczynił się do tego, iż po pierwszej wojnie światowej Sępoleńskie dostało się Polsce. - Mój ojciec, który miał tytuł szambelana papieskiego, w 1919 roku pojechał do starostwa niemieckiego w Złotowie - opowiada Andrzej Prądzyński - i wykradł spisy ludności. Wynikało z nich, że wschodnią część powiatu złotowskiego, a więc Sępoleńskie, w 70 procentach zamieszkują Polacy. Te dokumenty w czasie obrad konferencji pokojowej w Wersalu, przyczyniły się do tego, że ta część Krajny, zagarnięta przez Niemców, wróciła do Polski.
**_Krajna pamięta
Pamiętają o tym w Sępólnie Krajeńskim. Sala sesyjna gminy nosi imię Lucjana Prąńskiego. - To człowiek wielce zasłużony dla powiatu sępoleńskiego - mówi Jan Dorawa, historyk z Kamienia Krajeńskiego, inicjator wpisania Lucjana Prądzyńskiego do ęgi zasłużonych dla powiatu sępoleńskiego. - W czasie pierwszej wojny był orędownikiem powrotu Krajny do Macierzy. Trafił za to trzy razy do niemieckiego więzienia w Pile.
- I mnie, Polakowi, który za Ojczyznę krew przelewał, którego rodziców Niemcy rozstrzelali, jakiś niedouczony urzędas, pewnie znający nasz język tylko ze słyszenia, wpisał, że Polska zabiera mi majątek, bo jestem Niemcem! - pan Andrzej nie może tego przeboleć do dziś.
Był żołnierzem Września. Rotmistrzem 16 Bydgoskiego Pułku Ułanów. Ranny w bitwie pod Zamościem dostał się do niewoli i całą wojnę spędził w oflagu. - Przetrwałem dzięki moim ludziom ze Skarpy i Zalesia, którzy paczkami słali mi do obozu żywność - wspomina pan Andrzej. Wolność zwrócili mu Amerykanie - 1 maja 1945 roku w Lubece.
Wrócił do kraju, by dowiedzieć się, że majątek, który tuż przed wojną zapisali mu rodzice, został dekretem zabrany. Przebolał stratę. Zamieszkał w Warszawie, pracował w ministerstwie. Zajmował się m.in. transportem konnym. I koniom wierny jest do dziś. Często można go spotkać na Służewcu. Ma 90 lat. Trzy lata temu przestał jeździć wierzchem. - Bo - mówi - _odezwały się rany z czasów wojny.
Bez żalu - do historii
Już nie ma żalu do historii, że zabrała mu majątek. W latach 90. mógł odkupić swój pałac w Skarpie koło Sępólna Krajeńskiego. Ale nie było go na to stać. - Nie można - mówi - wziąć budynku bez ziemi. To ziemia musi utrzymać pałac. Nie inaczej. Czyniłem starania, by przejęło go wraz z parkiem Starostwo Powiatowe. To idealne miejsce na dom spokojnej starości, dom pomocy społecznej. Ale nie chcieli.
- Nie było nas na to stać, a ponadto swą wolę pan Andrzej przekazał nam już po sprzedaży__dworu przez Agencję Nieruchomości Rolnych - mówi Stanisław Drozdowski, starosta sępoński.
Agencja - nie wiedzieć czemu - wydzieliła pałac z równie zabytkowym parkiem i sprzedała go w roku 1996 Kazimierzowi Ż. Jeszcze wtedy budowla nosiła ślady swej świetności. Bo dość pieczołowicie zajmował się nim dawny PGR Radzim. Dom był zamieszkały, mieściły się w nim biura. PGR remontował go jeszcze w latach 80. Dziś pałac to ruina. Nowy właściciel od 1996 roku nie zrobił w nim nic. - Byłem w Skarpie trzy lata temu - wspomina Andrzej Prądzyński. - Boże coś Polskę oddał we władanie takich ludzi! I w tak niegodziwe ręce! - pomstuje. - Powybijane okna, dziurawy dach, zarwane stropy... Grozi to katastrofą budowlaną. Ruiną jest też park. kary za to nie ma!
Bezkarny właściciel
Wojewódzki konserwator zabytków przypomniał sobie o Skarpie dopiero w tym roku. Wydał Kazimierzowi Ż. nakaz przeprowadzenia remontu. Byłem w Skarpie dwa tygodnie temu. Ż. tylko pokrył dach papą. Ściana boczna nadal grozi zawaleniem. Belki stropowe, zawilgocone, zmurszałe, lada dzień runą. Zawali się dach i nie będzie czego ratować. Prądzyński nie chce przyjeżdżać do domu swego dzieciństwa. Nie chce oglądać, co z niego zostało.
Konserwator zabytków może złożyć doniesienie na właściciela zabytku do prokuratury. Dlaczego dotąd tego nie zrobił?
Wokół pałacu stoją obory i silosy warszawskiego przedsiębiorstwa "Tabex", które od Agencji wydzierżawiło dawne ziemie Prądzyńskich - 820 hektarów; grunty w Skarpie i dawny folwark Zalesie. Zabudowania są zadbane, kryte nową czerwoną dachówką. Widać tu rękę gospodarza. - Wydzielenie pałacu z gospodarstwa i oddanie go w ręce kogoś, kto nie dba o zabytek, był pomysłem z piekła rodem - mówi Wiesław Oksik, zarządca "Tabeksu". - Pana Ż. tu nie widać. Roboty przy ratowaniu pałacu również. Miesiąc temu pojawił się jeden człowiek i krył dach papą.
**_Kupić swoje
Andrzej Prądzyński wpadł na pomysł, by odkupić folwark Zalesie. 86 hektarów. Nie dla siebie. Chce przejąć ziemię i obdarować nią tych, którzy nie zapomnieli o nim w czasie wojny. - _Przetrwałem w oflagu dzięki dobrym ludziom. Chcę spłacić wobec nich dług, bo to oni czują głód ziemi - opowiada. I wtedy okazało się, że w roku 1945 polska władza jego majątek uznała za mienie poniemieckie. W Nieruchomości Rolnych poradzili mu, by sprawę skierował do sądu. - Tłumaczyłem panu Andrzejowi, że wyprostowanie krzywdzącego zapisu to bardzo prosta sprawa. Na jedno posiedzenie sądu - opowiada Stanisław Nowakowski, zastępca dyrektora Agencji. - W roku 1945 urzędnik powołując się na dekret popełnił błąd i zrobił pana Andrzeja Niemcem, zamiast wpisać, że zabiera mu ziemię - zgodnie z ówczesnym prawem - bo ma jej ponad 100 hektarów. Ten błąd sprawił, że jako Niemiec nie może skorzystać z prawa pierwokupu ziemi w Zalesiu. Przeżył to strasznie. Widziałem ból w jego oczach. Ujął się honorem i powiedział, że nikomu nie będzie udowadniał, że jest Polakiem... Wyszedł od nas bez słowa.
**_Zdążyć przed czasem
Nowakowski mieszka w ępólnie i jak każdy mieszkaniec tej części Krajny zna zasługi Prądzyńskich. Poszedł do bydgoskiego archiwum, odnalazł akta Skarpy. I drugi dokument, w którym urzędnik wpisał prawidłową przyczynę zawłaszczenia majątku Prą-ńskich. Są więc dwa - jeden z błędem, drugi z właściwym historii zapisem o zabraniu ziemi z powodu wspomnianych ponad 100 ha. - _Ten błąd może naprawić tylko wojewoda kujawsko-pomorski - mówi dyrektor Nowakowski. - I Agencja wystąpiła do wojewody z takim wnioskiem. W imieniu pana Prądzyńskiego. Mamy nadzieję, że nie potrwa to długo.
- Czekam. Kiedy wreszcie pozałatwiam te sprawy do końca, będę mógł spokojnie... odejść - kończy swą historię Andrzej Prądzyński.
Boże coś Polskę
Adam Lewandowski [email protected]

Zdjęcie z archiwum Jana Dorawy, historyka z Kamienia Krajeńskiego: Lucjan Prądzyński z synem Andrzejem
- Honor mi nie pozwala, bym przed sądem udowadniał, że byłem i jestem Polakiem - mówi Andrzej Prądzyński. W roku 1945 jakiś urzędnik zabierając mu Skarpę napisał: ze względu na pochodzenie. Niemieckie.