Bożena Jankowska czasami budziła się w nocy i myślała, czy wszyscy stawią się na próbę, czy nikt nie zawiedzie na koncercie. Bo każdy chórzysta jest niezastąpiony, a chórzysta - student ma dużo obowiązków związanych z zajęciami, na dodatek najczęściej na stałe mieszka poza Toruniem. - Ale i tak trzon zawsze stanowili torunianie, wokół niego budowało się zespół, jedni odchodzili, inni przychodzili - mówi.
Osoby, które zadomowiły się w chórze, potem, po ukończeniu studiów często nie wyobrażały sobie życia bez muzyki. Śpiewały w innych zespołach, podejmowały studia muzyczne, uczyły się gry na instrumencie.
Pani Bożenie dziś trudno wyobrazić sobie życie bez muzyki. Wprawdzie od ponad półtora roku nie jest już dyrektorem chóru, bo jak mówi "jest czas na naukę, jest czas na pracę i jest czas na odpoczynek", ale na emeryturze nadal współpracuje z zespołem.
Założyła go w 1979 roku. Uniwersytet Mikołaja Kopernika działał już od ponad trzydziestu lat, ale własnego chóru nie posiadał. Bożena Jankowska pracowała wówczas w Bibliotece Uniwersyteckiej w dziale zbiorów muzycznych i studiowała dyrygenturę chóralną w Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie. - Miałam to szczęście tworzyć chór od zera - mówi dziś. Wyszkoliła dziesiątki głosów, wpajała młodym ludziom repertuar. - Najtrudniejsze w tej pracy jest uzyskać jednolitość i jednakowość głosów - twierdzi. - Wszyscy wspólnie muszą "działać" jak sprawna maszyna. Jednocześnie każdy chórzysta powinien mieć wrażliwość muzyczną. Dźwiękiem trzeba przekazać emocje zapisane w partyturze.
A chór akademicki, który przecież nie jest złożony z profesjonalnych muzyków, porywa się na wielkie dzieła oratoryjne, które wymagają godzin ćwiczeń nie tylko zespołowych, ale i indywidualnych, w domach. - Bo inaczej śpiewa się Bacha, inaczej Mozarta, trzeba to robić w stylu danej epoki, a każdy fałsz specjalista wyłapie natychmiast - mówi. Ona czasami, podczas prób, musiała śpiewać różnymi głosami. Śmieje się, że najlepiej jej wychodzi bas, a najgorzej sopran.
Także dwie starsze siostry pani Bożeny są muzykami. Jedna skrzypaczką, druga śpiewaczką. - W naszym domu w Wilnie zawsze się muzykowało, choć rodzice zawodowo z muzyką związani nie byli - opowiada.
Jej rodzina przybyła do Torunia tuż po wojnie. Pani Bożena miała wtedy pięć lat, ale dokładnie wszystko pamięta. Do wagonu bydlęcego, dzięki fikcyjnym dokumentom, mogli zabrać ze sobą fortepian. Dopiero po trzydziestu latach, przypadkiem, okazało się, że w jego wnętrzu ukryte były rozkazy AK. Od tej przymusowej przeprowadzki pani Bożena pierwszy raz do Wilna pojechała w 1990 roku z chórem akademickim, od tego czasu wraca tam, kiedy tylko może. Chodzi uliczkami, które zachowała w swojej pamięci i odkrywa to miasto na nowo.
Gdyby nie została muzykiem, to - może - byłaby aktorką w teatrze lalkowym, bo doskonale naśladuje różne głosy.