MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Brda dla zuchwałych

Marek Weckwerth
Marek Weckwerth
- Panowie na spływ? Podziwiam! Dziś rano termometr pokazał minus 22 stopnie Celsjusza - mówi sympatyczna Jolanta Ossowska z hydroelektrowni w Mylofie. Ale na uczestnikach 38. Międzynarodowego Zimowego Spływu Kajakowego Energetyków na Brdzie takie słowa - oczywiście poza samą panią Jolantą - nie robią wrażenia i rzucają się w lodowate objęcia rzeki...

     Na początku było jednak oficjalne przywitanie i krótka odprawa pod komendą Andrzeja Zaremby, zlecenie zadań dla pilotów grup i ratowników. Na tych ostatnich ciąży szczególnie odpowiedzialne zadanie, bowiem warunki pogodowe są ekstremalne: woda - mimo że bystra - na granicy zamarzania, temperatura zdecydowanie arktyczna, zaś brzegi za sprawą załamującego się lodu niedostępne. - Nie radzę się kąpać! - przestrzegł komandor.
     Jak morsy...
     
Kajakarze tylko na to czekali. Spod zapory w Mylofie ruszają przed siebie jak wesołe stado morsów, ku przygodzie, rzucając naturze i sobie nowe wyzwanie. Jak zresztą przejmować się przeciwnościami, gdy wokół obrazki jak z bajki: zwieszające się konary drzew ciężkie od śniegu, kryształki lodu skrzące się w słońcu jak ogniki, no i woda przejrzysta jak kryształ, szumiąca - przynajmniej na razie - łagodnie.
     Rzeka płynie w głębokim jarze wyznaczonym z prawej strony naturalną krawędzią pradoliny i z lewej sztucznym nasypem utrzymującym w ryzach płynący wyżej Wielki Kanał Brdy. Zaraz za Mylofem pierwsza przeszkoda - słynne rury (zrzut wody z kanału), które wielu wodniaków rzuciły już na kolana. Jednak przed kilku laty ktoś przykręcił zaworek i woda nie jest już groźna.
     Płynie z nami Olek
     
Wśród spływowiczów jest Aleksander Doba, dla przyjaciół Olek, najsłynniejszy polski kajakarz morski. Do jego największych wyczynów należą: opłynięcie Bałtyku (ok. 4 tys. km) oraz rejs z Polski do Narwiku (5369 km). Aleksander Doba przygotowuje się właśnie do pokonania - wraz z kolegą z Zielonej Góry - Atlantyku.
     Gorąca herbatka
     
Na wysokości Konigortka rzeka kreśli wielką pętlę. Gdyby przenieść kajaki w najwęższym miejscu, można zaoszczędzić ok. kilometra, ale po co? Jest tak cudownie! Przed Rytlem, dużą borowiacką wsią, Brda pięknie meandruje. Najpierw przepływamy bystrzem pod wysokim mostem kolejowym, potem już spokojnie obserwujemy "zbliżającą się" wieżę kościoła w Rytlu. A te piękne domy letniskowe "uczepione" stromej skarpy, wypieszczone ogródki, pomosty... Aż chce się zwolnić. Ale przygoda wzywa. Na biwaku za Rytlem robimy krótki postój - na gorącą herbatkę. Niektórzy popijają jej wzmocnioną wersję.
     Z Karczmy do internatu
     
Pierwszy etap kończy się za mostem w Nadolnej Karczmie, skąd autobusami jedziemy do Tucholi. Naszą bazą jest internat Zespołu Szkół Licealnych i Technicznych. Tu można dobrze zjeść, wysuszyć przemoczone sztormiaki i odpocząć po trudach wiosłowania.
     Dajcie z siebie wszystko!
     
Drugi dzień spływu wiedzie zakolami przez lasy, a potem łąki. I tak do Gołąbka, za którym rzeka przyspiesza, raz to groźnie szumiąc pomiędzy zwalonymi pniami drzew, raz niosąc prosto do Płaskosza. W Płaskoszu zaś prawdziwa uczta dla ciała: ognisko i pieczenie kiełbasek. Trzeba się posilić, bo przed nami 6-kilometrowy odcinek szybkościowy. Leszek Derangowski, pilot grupy drugiej i kierownik wodniaków z "Bydgostii - Kabel" doskonale wie, że regaty to okazja do zdobycia kolejnych punktów dla klubu. - Opukajcie lód z kajaków i wioseł, i ... dajcie z siebie wszystko! - radzi po przyjacielsku. Racja, na kadłubach zalega kilkanaście kilogramów lodowego balastu. I wreszcie start. Wiosła zamieniają się w rękach w wiatraki, woda szerokim strumieniem spływa na głowy i plecy. Ale co tam, liczy się miejsce "na pudle"...
     Regaty i cały etap kończą się w Rudzkim Moście pod Tucholą. Dziś, mimo zmęczenia, nie zaśniemy zbyt szybko - przed nami przecież Wieczór Komandorski, czyli jadło i picie do woli, a przy tym pląsy przy muzyce. Z tymi pląsami to zresztą lekka przesada. Wszak wśród 70 dzielnych spływowiczów jest tylko 16 pań.
     Przez Piekiełko
     
Pod koniec ostatniej ery lodowcowej topniejące wody wyżłobiły potężną pradolinę. Dzieła dokończyła przez kilkanaście tysięcy lat bystra Brda, wijąc się i podmywając wschodni brzeg pradoliny. Tak powstało Piekiełko. Jako że spadek terenu jest spory, nurt przyspiesza niemal jak górska rzeka, czyniąc spływ kajakowy niezwykle emocjonującym.
     Małgorzata i Marek Pawełczakowie (ZEC Bydgoszcz) nie przeczuwali, że ostatni etap spływu z Rudzkiego Mostu do Piły Młyn będzie dla nich prawdziwym wodniackim chrztem i to w lodowatej wodzie. W sercu "Piekiełka", gdzie woda wyczynia niezwykłe harce pośród zwalonych drzew, ich kajak przyparty silnym nurtem do pnia przewraca się...
     Marek szczęśliwie dopływa do brzegu, ale jego żona zostaje porwana przez bezwzględne siły natury. Dramat obserwuje bezradnie kilka załóg. Na szczęście osada ratownicza w składzie Sławomir Scheffs i niżej podpisany czuwa. Szybka akcja i już dziewczyna uczepiona kajaka jest holowana do brzegu. Spisała się dzielnie i już po chwili uraczyła ratowników promiennym uśmiechem. Cóż, dla takiej chwili warto było...
     Puchary pełne przygody
     
Impreza tradycyjnie kończy się na przystani bydgoskiego "Elektronu" nad Brdą. Ryszard Popowski, prezes Zespołu Elektrociepłowni SA w Bydgoszczy oraz Wiesław Szurmiej, wiceprzewodniczący Federacji Sportowej "Energetyk" wręczyli puchary najlepszym klubom i gratulowali hartu ducha wszystkim kajakarzom. Zakończenie spływu uświetnił Grzegorz Frankowski, dyrektor Departamentu Edukacji, Kultury, Sportu i Turystyki Urzędu Marszałkowskiego w Toruniu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska