https://pomorska.pl
reklama
Pasek artykułowy - wybory

Bunt w "Jedności"

Małgorzata Święchowicz
Nie ma jedności w spółdzielni "Jedność". I lepiej nie być po tej niewłaściwej stronie, bo można wylecieć na bruk.

     Robotnicza Spółdzielnia Mieszkaniowa "Jedność" w Bydgoszczy to kombinat: liczy około 6 tysięcy członków. Rada Nadzorcza tuż przed świętami wezwała ośmiu, zagroziła wykluczeniem.
     I teraz zastanawiają się, czy warto było zadawać tyle niewygodnych pytań w sprawie opłat za ogrzewanie, w sprawie przetargów albo tych 3 milionów i 200 tysięcy złotych z funduszu remontowego, które nie poszły na remont... No, i czy trzeba było tak walczyć o zmiany w statucie spółdzielni? Chodzić na Zebranie Przedstawicieli Członków, gdy występowano o wotum nieufności dla Rady Nadzorczej? Tak, głosowali za wotum nieufności. I za odwołaniem Wojciecha Siemińskiego z funkcji przewodniczącego Komisji Rewizyjnej. A teraz są gotowi zagłosować za odwołaniem Ryszarda Walczuka. Dali to na piśmie 14 marca tego roku. Dwa dni później dowiedzieli się, że... uporczywie naruszają statut spółdzielni i zasady współżycia społecznego.
     Pan Józef z bloku przy Generalskiej: - Chcą mnie wyrzucić. Za co? - pyta. Nie ma długów, płaci za mieszkanie, jak należy, kłania się sąsiadom, w nocy nie hałasuje.
     Pogotowie, szybko!
     
Ostatni wtorek, wieczór. Wszyscy wezwani w sprawie wykluczenia czekają pod drzwiami świetlicy spółdzielni "Jedność". Za drzwiami obraduje Rada Nadzorcza. Drzwi świetlicy co chwilę otwierają się z trzaskiem. Wypada jeden członek Rady: - Ja w tym kabarecie nie będę brał udziału...
     Wypada drugi członek: - Cyrk, po prostu cyrk!
     I wypada Krystyna Dobosz. - Słabo mi - łapie się za serce. Trzeba wezwać karetkę. Już słychać, jak leci na sygnale. Krystynę Dobosz trzeba zabrać na pogotowie. Nie chce, krzyczy rozdzierająco: - Nigdzie nie pojadę, muszę zostać! Tu się krzywdzi ludzi.
     Reszta Rady pracuje, na każdego wezwanego ma 10 minut, więc trzeba się spieszyć. - Zawsze byłem społecznikiem, pomagałem wszystkim, jak ja teraz wyglądam? - pyta Karol Afelt. I inni pytają, jak teraz chodzić po osiedlu albo iść do pracy i znosić spojrzenia kolegów: No, jak tam, już cię wyrzucili pod most?
     Mówią, że to robota Siemińskiego, którego chcieli odwołać z Rady i funkcji przewodniczącego Komisji Rewizyjnej. - Chce nam pokazać, kto tu rządzi. Przygotował długą listę zarzutów, odczytuje każdemu po kolei, zaznacza krzyżykami. Jeden dostaje dziesięć krzyżyków, drugi sześć...
     - Głupie te wszystkie zarzuty, aż trudno spamiętać - mówią, gdy Rada wzywa ich kolejno, jak przed sąd. Najcięższy zarzut, jaki udaje im się zapamiętać, to... utrata zaufania prezesa spółdzielni.
     Zaufanie, wiadomo, cenna rzecz. W bydgoskiej "Jedności" kosztować może akurat tyle, co mieszkanie. Zapłacić mieszkaniem mogą nie byle jacy członkowie: radny miejski, radny osiedla, sekretarz bydgoskiego oddziału Krajowego Związku Lokatorów i Spółdzielców, przewodniczący i asesor Zebrania Przedstawicieli Członków. A trzeba wiedzieć, że Zebranie Przedstawicieli Członków, to najwyższa władza w spółdzielni. Formalnie stoi nad Radą Nadzorczą i Zarządem. Ale w "Jedności" jakoś mało przejmują się formami. Tu rządzi praktyka, a w praktyce jest tak, że ZPC podejmuje uchwały, a Zarząd i Rada je ignorują.
     - Nic nie możemy zrobić - mówi przewodniczący ZPC. - Taki mamy statut, że członkowie Rady Nadzorczej są praktycznie nie do ruszenia.
     Za to do ruszenia są wszyscy inni.
     Hamulec moralny
     
W Radzie Nadzorczej spółdzielni "Jedność" jest 11 osób. - Nie jest trudno dostać się do Rady - mówią w spółdzielni. - Wystarczą głosy pięciu, sześciu spółdzielców. Jednak żeby kogoś odwołać - trzeba 40 razy więcej. Tylu nie przyjdzie na żadne zebranie, nie ma mowy. Tak więc, jak już ktoś raz dostanie się do Rady, tkwi tam spokojnie do końca kadencji, chyba że sam zrezygnuje. Ale kolejki do wyjścia nie ma. Kiedyś chciał zrezygnować Tadeusz Głos. - Już nawet złożyłem pismo, ale w końcu zostałem. Tylko dlatego, żeby być hamulcem moralnym.To żenujące, co tu się dzieje.
     - Rada z nikim się nie liczy - mówi jeden z tych, który podpadł Radzie i teraz ma być wykluczony ze spółdzielni. 15 stycznia tego roku razem z biegłym księgowym usiadł do protokolarza przetargów. - W spółdzielni obraca się ogromnymi pieniędzmi, miesięcznie wpływa od ludzi około 1,3 mln złotych. Warto wiedzieć, jak są wydawane, ile idzie na remonty. Rada nie informuje nas, jak działa komisja przetargowa, ani czy były jakieś kontrole. Raz więc udało im się usiąść do protokolarza przetargów, pobieżnie przekartkować (bo dostali na to tylko pół godziny) i co zobaczyli? Z 6 listopada ubiegłego roku - protokół niedokończony, brak podpisów członków Rady Nadzorczej, 19 i 29 listopada - brak podpisów, 11 stycznia tego roku - część protokółu pisana ołówkiem...
     Na ostatnim Zebraniu Przedstawicieli Członków spółdzielni Rada dostała baty, że nie nadzoruje prawidłowego wydawania środków finansowych. To wtedy przegłosowano wotum nieufności, zalecono odwołać Wojciecha Siemińskiego z członka Rady i przewodniczącego Komisji Rewizyjnej. Zaczęły się też ważyć losy sekretarza Rady, Ryszarda Walczuka.
     - Czy to dziwne, że teraz jesteśmy na czarnej liście? - pytają ci, którzy najgłośniej krytykują Siemińskiego i Walczuka. Od dawna domagali się zwołania nadzwyczajnego Zebrania Przedstawicieli Członków, chcieli zmiany statutu i nowych porządków w Radzie.
     Chcieli, to mają. Siemiński złożył wniosek o wykluczenie ich ze spółdzielni, Walczuk złożył swój podpis. Choć teraz sekretarz Walczuk mówi, że to bzdurna sprawa. A że się pod nią podpisał? - Ja tylko potwierdzam zgodność spływających pism - mówi. - Ja nie jestem od analizy treści.
     Palanty tracą czas?
     
- To ciekawe, jak Rada próbuje wyrzucić najwyższą władzę w spółdzielni - mówi poseł Tomasz Markowski. Zainteresował się sprawą, był w tamten wtorek ze spółdzielcami, którym grozi wykluczenie. Przysłuchiwał się obradom Rady Nadzorczej. - Tego nie można brać poważnie - tłumaczył._
     Dziś Rada zbiera się i zdecyduje, co zrobić. Bo w tamten wtorek nie było jednomyślności.
     
- Kabaret, skandal - mówił Tadeusz Głos. Elegancki, w garniturze, po wydziale prawa i po kursie dla członków rad nadzorczych, a nerwy go poniosły: - Siedzimy tu, jak palanty, tracimy czas.
     Prezes spółdzielni w ogóle nie chciał się wypowiadać.
- Odcinam się od tej sprawy. Za to Siemiński bronił jej, jak niepodległości: - Zarzuty są poważne - mówił. Jak bardzo, nie chciał zdradzić.
     Wpływ i dziwne wsparcie
     
Spółdzielcy zastanawiają się, o co też tak ten Siemiński z nimi walczy? Przecież zasiadanie w Radzie, to żadne kokosy.
- Miesięcznie za posiedzenia członek może zarobić 120 złotych, przewodniczący 240 - mówią. Więc to chyba nie o te pieniądze chodzi.
     
- Właśnie zbliżają się wybory. Część panów nadal chce być w Radzie, żeby mieć wpływ na przetargi - mówi Tadeusz Głos. Takie, jak ostatnio. - Rada Nadzorcza zobowiązała Zarząd do ogłoszenia przetargu na remont w bloku pana Siemińskiego - mówi Tadeusz Głos. I znów nerwy go ponoszą, bo choć chciałby być "hamulcem" w Radzie, nie wszystkie decyzje może zahamować. - Pan Siemiński spotyka się tu z dziwnym wsparciem.
     
- Siemińskiego nie sposób ruszyć - mówią ci z ZPC, którzy wkrótce mogą nie być już spółdzielcami. Chcieli go przecież odwołać, nawet już to przegłosowali. Sam Siemiński też głosował za swoim odwołaniem, a jakże. Po czym zaraz zagłosował, że jest przeciwko. I jeszcze, że wstrzymuje się od głosu. Tak się z nimi bawi, w głosowanie, w wykluczanie. - Walczuk to samo - mówią. Jak go chcieli odwołać ci z pierwszej grupy członkowskiej, to nagle okazało się, że Walczuk przeniósł się ze swoim blokiem do grupy szóstej (mówi, że teraz będzie większy porządek). - Taki jeden "mały" zabieg i znów może startować w wyborach do władz spółdzielni - mówi Barbara Dąbrowska.
     - _Nie wolno dać się stłamsić
- mówi Zdzisław Cisowski, prezes bydgoskiego oddziału Krajowego Związku Lokatorów i Spółdzielców. On też nie ma lekko u siebie w spółdzielni. - Walczymy z prezesem, żeby rozliczył się ze 180 tysięcy złotych, które ściągnął na płot. Prezes się wykręca, oni naciskają. I w sprawie płotu, i funduszu eksploatacyjnego, i w sprawie kosztów budowy. Na to rozliczenie czekają od 1994 roku. Prezes robi uniki, ale oni nie popuszczą. Nie są już bezwolną masą. - Nie dajcie się zastraszyć! - mówi Cisowski tym zbuntowanym. - Wygracie!**

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska