- Panie prezesie.... Przepraszam. Powinnam powiedzieć panie dyrektorze... - To nie ma znaczenia. Te określenia pojawiły się u nas w firmie 20 lat temu, po przekształceniu jej ze spółdzielni pracy w spółkę. Sprywatyzowaliśmy wtedy należące do Precyzji warsztaty. Przejęli je pracownicy spółdzielni i zostali prezesami. Ponieważ ja kierowałem grupą, która łączy wszystkie spółki Precyzji, zostałem dyrektorem zarządzającym.
- Firma świętowała ostatnio 60-lecie powstania. Pan jest szefem zakładu już od trzydziestu lat. A karierę w Precyzji zaczynał pan jako młody chłopak. - To było w 1956 roku. Skończyłem technikum mechaniczne w Suwałkach i dostałem nakaz pracy. Wysłali mnie do Bydgoszczy. W firmie pracowali wspaniali fachowcy. Wiele potrafili. To m.in. przez nich poszedłem na studia, bo żartując sobie, nazywali mnie "inżynierem".
Spółdzielnia dostarczała wówczas urządzenia dla różnych branż.
- Co mają wspólnego wirówki do mleka ze sprzętem do tankowania samolotów? - Oba produkowaliśmy w PRL-u. Gdy szef partii stwierdzał, że czegoś brakuje, wskazywał spółdzielnię pracy, która ma to wyprodukować. Na sprzeciwy nie było miejsca. Musieliśmy dostarczać sprzęt dla wojska - były to aparaty do tankowania paliwa do samolotów. Jednocześnie należeliśmy do stowarzyszenia producentów urządzeń medycznych i laboratoryjnych.
- Przecież firma jest dziś znana jako wytwórca sprzętu do pomiaru geometrii kół. - Pierwsze takie urządzenie stworzyliśmy w latach 60.dlatego, że mieliśmy zamówienie, ale po prostu zaczęliśmy się tym interesować. Mieliśmy pierwsze projekty i wtedy do Bydgoszczy przyjechał pracownik ONZ w Genewie. Był on bratem ówczesnego prezesa Precyzji. Chciał mu sprezentować swój służbowy samochód, bo dostawał nowy. Do bagażnika tego przepięknego amerykańskiego samochodu włożył duńskie urządzenie do pomiaru geometrii kół. Gdy je zobaczyliśmy, od razu rozłożyliśmy na części. Skopiowaliśmy i zaczęliśmy produkować jako własne. Nawet pomalowaliśmy na taki sam kolor jak oryginał. Nowy produkt pokazaliśmy na targach w Poznaniu. Był tam obecny duński producent. Wściekł się, ale nie mógł nic zrobić. W Polsce panowała komuna. Wszyscy naśladowali zagranicę.
- No ładnie. I jak wam szła sprzedaż tego produktu. - Świetnie! Cały czas go modernizowaliśmy. Byliśmy pierwszym polskim producentem urządzeń do pomiaru geometrii kół. Do lat 90. w kraju nie mieliśmy konkurencji. Zaopatrywaliśmy wszystkie warsztaty w Polsce i ZSRR. Wysyłaliśmy wyroby do krajów demokracji ludowej. Minimum 70 procent naszej rocznej produkcji trafiało na eksport.
- I wtedy socjalizm zaczął chylić się ku upadkowi. - Pierwszym sygnałem, że coś się zmienia było zachowanie radzieckich klientów. Nie odbierali towaru. Na korytarzach firmy stały maszyny, które przez rok dla nich przygotowaliśmy. Musieliśmy działać. Skonstruowaliśmy nowocześniejsze i prostsze w produkcji urządzenie. Zaczęliśmy je reklamować. Napisała o nas "Trybuna Ludu" i to w numerze poświęconym urodzinom Gomułki. Stopniowo zdobywaliśmy nowych klientów. Do dziś jesteśmy jedynym polskim producentem urządzeń do pomiaru geometrii kół. Przez lata bez problemów utrzymywaliśmy się tylko z krajowych zamówień.
- Nie szukaliście zagranicznych kontrahentów?
- Takich też zdobyliśmy. Przez 17 lat współpracowaliśmy z monachijską firmą, która produkowała wówczas najlepsze na świecie urządzenia optyczne dla motoryzacji. Zostaliśmy ich przedstawicielem i serwisantem w Polsce.
- Dlaczego już nie współpracujecie z niemieckim zakładem?
- Zaczęło mu grozić bankructwo. My zaś byliśmy już na znaczenie wyższym poziomie niż na początku lat 90. Mieliśmy zagranicznych klientów. Zajęliśmy się wąską specjalizacją. Konstruowaliśmy i ciągle modernizowaliśmy swoje urządzenia do pomiaru geometrii kół w samochodach osobowych i ciężarowych. Robimy to do dziś. W postępie nie można się zatrzymać. Trzeba ciągle iść dalej.