Niewiele już zostało tych cudownych tworów PRL, jakim były sklepy pod szyldem 1001 drobiazgów. Dziwny to był twór, w którym produkty z państwowych fabryk mieszały się z wytworami spółdzielni inwalidów oraz cudeńkami powstającymi w prywaciarskich garażach. W każdym razie w 1001 drobiazgów można było kupić niemal wszystko, co potrzebne do domowych aktywności (bo i ludzie nie mieli pojęcia, że potrzeba im tyle, co dziś).
Jeden z ostatnich takich sklepików odkryłem w ubiegłym roku na wakacjach. Przygnębiający był to nieco widok, bo nawet - w tej ostoi przedpotopowego świata - półki zapełniają dziś fabryki z Shen Zhen i Wuhan. Gwoli sprawiedliwości, była tam jednak pewna reprezentacja polski rzemieślniczej. Tej starej, przaśno-solidnej, o której myślę za każdym razem, kiedy pompuję koła niezniszczalnym urządzeniem z działającej od 1937 roku firmy Start (istniejącej do dziś w Ożarowie).
Problem w tym, że wszystkie z tych polskich towarów doskonale znałem. Niektóre z lat 90., inne jeszcze czasów PRL-u. Ten sam odtykacz do zlewów, to samo narzędzie do otwierania słoików, ten sam młynek do orzechów i wyciskarka do pestek. I owszem - ubrane w nowe pudełka, z nowymi odcieniami plastików.
Najwyraźniej ci sami, mocno już posiwiali panowie, ostatkiem sił ciągną jeszcze dawne biznesy, ale już nie w głowie im zdobywanie nowych rynków nowymi gadżetami. A więc jeśli nie jutro, to pojutrze zastąpią ich armie chińskich fabryczek, elastycznych, czujnych na każde drgnienie rynku, coraz bardziej nowatorskich i śmiałych.
I tu na białym koniu wkracza Komisja Europejska, która ma nas bronić przed zalewem taniej, kiepskiej chińszczyzny ze megasklepów internetowych. Od kilku lat korzystam z z chińskich marketów, więc chiński scyzoryk otwiera mi się w kieszeni, gdy słyszę tę ściemę. Bo półki z tandetnymi gadżetami po 3 zł są drugoplanowym problemem. Megaproblemem jest to, że od Chińczyków kupujemy towary, których sami już (a coraz częściej - jeszcze) nie produkujemy. I to towary coraz częściej dobrej jakości. Albo produkty, które w Europie kosztują nie dwukrotnie, ale pięciokrotnie, dziesięciokrotnie drożej.
Jakim to pomysłem uraczy nas Komisja Europejska przed chińskim potopem? Ano zrobi wszystko, aby wzrosły ceny chińszczyzny. Czyli upudruje ropień monstrualnie wysokich cen energii, koszmarnych regulacji i drogich przesyłek, które uniemożliwiają europejskim producentom nawet start do rywalizacji. A na jakie to światłe projekty przeznaczone zostaną pieniądze z nowych ceł? Mogę sobie spokojnie wyobrazić, bo już zażyłem tabletkę na nadciśnienie.
