Piotr P. żąda 10 mln zł zadośćuczynienia za 7,5 miesięcy spędzonych niesłusznie za kratkami. Został aresztowany w 2001 roku, kiedy jego firmie prokuratura zarzuciła oszustwa skarbowe.
Wczoraj w bydgoskim Sądzie Okręgowym niewiele brakowało, a zapadłby wyrok w sprawie Piotra P., byłego szefa bydgoskiego oddziału przedsiębiorstwa wielobranżowego Trakpol. Jego pełnomocnik wnioskował jednak o powołanie nowego biegłego. Sprawa trwa już siedem lat.
- Wciąż jesteśmy w punkcie wyjścia - skwitował na koniec rozprawy sędzia Dariusz Jagielski.
Procesu w ogóle by nie było, gdyby w 2001 roku Piotr P., wówczas kierujący bydgoską filią firmy zarejestrowanej w Tychowie w Zachodniopomorskiem, nie został aresztowany. Zanim we wrześniu 2001 roku trafił na trzy miesiące za kratki, usłyszał zarzut zatajenia dochodów firmy.
Wcześniej zachodniopomorska firma zainwestowała w Bydgoszczy, przejmując między innymi jedną ze spółdzielni inwalidów. Trakpol otworzył nad Brdą przedsiębiorstwo zatrudniające osoby niepełnosprawne. I właśnie wtedy zaczęły się problemy.
Szczeciński Urząd Skarbowy dopatrzył się zaległości podatkowych opiewających na kilka milionów zł. Chodziło o rzekome błędne rozliczanie podatku z tytułu zatrudniania inwalidów.
- Przedsiębiorstwo upadło, pracę straciło pięćset osób, a ja jestem dzisiaj zrujnowany - przyznaje Piotr P.
W czasie trwania śledztwa areszt kilkakrotnie był przedłużany. Łącznie P. spędził za kratami 7,5 miesiąca. Śledztwo umorzono z braku dowodów w 2003 roku. - Prokurator, który prowadził dochodzenie, umorzył je, bo nie chciał się ośmieszać - dodaje P. - Tyle, że przez te błędy swoje wycierpiałem.
W 2004 roku P. złożył wniosek o odszkodowanie. Od tego czasu sąd powołał już kilku biegłych. Oceniali między innymi sposób prowadzenia księgowości w firmie.
- Chcę 10 mln zł odszkodowania - mówi były szef bydgoskiego Trakpolu. - To minimalna kwota, jak na 7,5 miesiąca aresztu, straty moralne i finansowe.
Sąd powoła jeszcze jednego biegłego ekonomistę. Kolejna rozprawa w czwartek.
Czytaj e-wydanie »