Informację, że w Bydgoszczy śledczy również rozpracowywali siatkę organizowaną przez Brunona K., potwierdza Prokuratura Apelacyjna w Krakowie. - W Bydgoszczy były prowadzone działania w sprawie K. Na nasze zlecenie wykonywali je funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego - mówi prokurator Piotr Kosmaty, rzecznik prasowy krakowskiej PA. - Z pytaniami o szczegóły akcji proszę się zwrócić właśnie do tej służby.
Agencja na temat bydgoskiego wątku w sprawie niedoszłego "krakowskiego Breivika" nabiera wody w usta. - Nie ujawniamy szczegółów dotyczących śledztwa ponad to, co jest w naszym oficjalnym komunikacie - ucina Maciej Karczyński, rzecznik ABW.
Przeczytaj również: Zamach na polskie władze: fakty, wiara i... teorie spiskowe
Człowieka, który zgromadził 4 tony materiałów wybuchowych, by wysadzić gmach Sejmu, z Bydgoszczą łączy niemało. W kamienicy przy ul. Kołłątaja 3 mieszka jego matka. Pani Krystyna zajmuje lokal, który syn przejął dziesięć lat temu po babci. - Pojawiał się tu rzadko - opowiada Harold Frischke, administrator kamienicy. - Przyjeżdżał na zebrania wspólnoty mieszkaniowej. Nie rzucał się w oczy.
- Rozmawiał o polityce? - pytamy. - Nie pamiętam dyskusji na ten temat. I nic nie wskazywało, by szykował zamach - odpowiada Frischke.
Wczoraj pani Krystyna nie chciała rozmawiać na temat syna. Drzwi do jej mieszkania otworzył około 20-letni mężczyzna. - K. dał matce pół lokalu, a drugą połowę wynajmuje studentom - twierdzi jeden z sąsiadów.
Zdaniem innej lokatorki, Brunon K. sprawiał wrażenie zdystansowanego pedanta: - To taki typowy służbista - mówi mieszkanka. - Nigdy nie wdawał się w dłuższe rozmowy, przyjeżdżał tylko, by złożyć podpis na liście lokatorów. Chciał mieć wszystko załatwione tu i teraz.
Czytaj również: Zamach na władzę. Wybuch czarno-białej polityki
Wczoraj portal TVN24 informował, że w 2011 roku K. uczył na kujawsko-pomorskiej uczelni. ABW zainteresowała się nim po wykładzie, na którym miał stwierdzić, że czas na wymianę "klasy politycznej". - Byliśmy ciekawi, o którą placówkę chodzi - przyznaje Izabella Majewska, rzecznik Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, gdzie jeszcze do 9 listopada dr K. pracował jako adiunkt w katedrze chemii. - W naszych dokumentach brakuje danych o jego pracy poza UR. Musiała to być zewnętrzna umowa o dzieło.