Listę miejsc, które są atrakcyjne do zamieszkania lub wręcz przeciwnie można stworzyć zestawiając ze sobą saldo migracji wewnętrznych. Jak czytamy na stronie GUS-u, jest to różnica liczby osób przybyłych w danym okresie do danej jednostki administracyjnej z innych miejscowości w kraju i liczby osób, które w tym okresie opuściły tę jednostkę przenosząc się do innych miejscowości w kraju (napływ-odpływ).
W czołówce miast, do których Polacy przeprowadzają się najchętniej są Kraków, Warszawa, Wrocław, Gdańsk czy Rzeszów. Lista z dodatnim saldem migracyjnym jest jednak znacznie krótsza od miast, gdzie mieszkańców ubywa. Czołowa 10 prezentuje się następująco:
- Bydgoszcz: -763
- Łódź: -708
- Białystok: -577
- Poznań: -560
- Radom: -453
- Kielce: -309
- Bytom: -290
- Szczecin: -286
- Zabrze: -281
- Gorzów Wielkopolski: -280.
W zestawieniu za 2022 r. spośród miast powyżej 100 tys. mieszkańców Bydgoszcz utraciła ich najwięcej – 1851 osób. Za nią, z niewielką stratą uplasował się Poznań, a ponad 1100 mieszkańców ubyło w Radomiu i Łodzi. Z bardziej szczegółowych danych za tamten okres można dowiedzieć się, że ok. 3 razy więcej bydgoszczan przeprowadza się na wieś niż do miast.
– Są dwie główne przyczyny – uważa dr Grzegorz Kaczmarek, socjolog, ekspert Związku Miast Polskich. – Mieszkańcy przenoszą się do tzw. suburbiów, czyli do gmin ościennych miast. Ten efekt jest najbardziej widoczny w Poznaniu. W Bydgoszczy także widać tę tendencję – stwierdza.
Jako przykład podaje Osielsko, Białe Błota czy Dobrcz. Dane z GUS-u potwierdzają tę obserwację. Łącznie w pierwszym półroczu 2023 r. wymienionej trójce przybyło ok. 500 mieszkańców. – To normalne zjawisko, które uważam za pozytywne – dodaje. – Drugi powód może niepokoić. W globalnym zestawieniu Bydgoszcz nie należy do atrakcyjnych miast z punktu widzenia migracyjnego – uważa dr Grzegorz Kaczmarek.
– Bydgoszcz ma to nieszczęście, że leży między trzema wyraźnie silniejszymi ośrodkami, które wysysają potencjał demograficzny i intelektualny. Myślę o stolicy, Trójmieście oraz Poznaniu. Jest w takim trójkącie bermudzkim. To jeszcze lepiej widać na poziomie województwa, a nie miasta – stwierdza.
Dr Tomasz Marcysiak, socjolog z Uniwersytetu WSB Merito Bydgoszcz, zachęca, aby nie wyciągać szybkich wniosków z danych. – Trzeba byłoby przyjrzeć się dokładnie kilku czynnikom. Temu, kto opuszcza Bydgoszcz. Czy to pracownicy, np. wojskowi, którzy pojawiają się tu na jakiś czas, a potem wyjeżdżają. Dowiedzieć się, ilu ludzi młodych, studentów opuszcza miasto, bo nie znalazło tu zatrudnienia w zawodzie. Może części osób nie znudziła się Bydgoszcz, ale samo miasto i wolała zamieszkać w bliskiej okolicy – zastanawia się socjolog.
Jego zdaniem wpływ na to mógł mieć również fakt, że w ostatnich latach trudniej było otrzymać kredyt mieszkaniowy. – Na pewno nie wynika to z tego, że w ostatnich latach borykamy się z problemem komunikacyjnym. To lub zapowiedź np. dużej inwestycji drogowej i związanych z tym problemów, raczej nie zniechęca ludzi do tego stopnia, żeby od razu mieli się wyprowadzić z miasta. Na problem trzeba patrzeć raczej dekadami, wtedy można wyciągnąć ciekawe wnioski dotyczące zjawisk migracyjnych – stwierdza.
Jak zmienić spadkową tendencję?
Uzupełnia, że społeczeństwo jest obecnie bardziej mobilne i mniej przywiązane do miasta. Przeprowadzka także jest dziś mniejszym problemem niż parę lat wstecz. Według prognoz GUS z Bydgoszczy do 2060 roku może ubyć ponad 100 tys. mieszkańców. – Należę do mniejszości, że to nie jest źle, że miasta tracą ludność. To kwestia modelu rozwoju społecznego, tzw. sieci urbanizacyjnej, tego czy stawiamy na duże ośrodki – mówi dr Grzegorz Kaczmarek.
Jak można odwrócić niekorzystny trend? – Miasto musi mieć jakąś siłę magnetyczną, dzięki której ludzie będą chcieli tu przyjeżdżać – uważa. Jako czynniki, które mogą mieć wpływ na ich decyzję wskazuje niższe ceny mieszkań czy w przypadku emerytów warunki środowiskowe i dostęp do pomocy lekarskiej. W obu wypadkach stwierdza, że Bydgoszcz jest na niezłym poziomie, ale potrzeba dodatkowych walorów, aby ściągnąć tu mieszkańców. – Nie ufajmy jednak do końca prognozom, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, bo to może się jeszcze zmienić – podsumowuje.
