Raport, jak łatwo się domyślić, kreślący regionalną współczesność i perspektywy rozwoju różową kredką, został na sesji 27 maja przegłosowany bez większych komplikacji. A jedyne społeczne ciało, które próbowało przy tej okazji dolać oliwy do paleniska na wazelinę - Stowarzyszenie Metropolia Bydgoska, zostało podczas obrad sejmiku postawione pod pręgierzem, z tabliczką: „mąciwoda działający w mocnym porozumieniu z bydgoskim ratuszem”.
Gdyby nie wybory, spór o raport o stanie województwa byłby gratką zarówno dla lokalnych polityków, jak i mediów. Tymczasem, jeśli nie liczyć podsumowania na bydgoskich stronach „Gazety Wyborczej”, raport i jego krytyka sporządzona przez Metropolię Bydgoską przeszły bez echa. Moim zdaniem niesprawiedliwie i niesłusznie.
Kilkanaście stron zawierających „wątpliwości, szczególnie w kontekście postrzeganego ograniczania roli Bydgoszczy i forsowania wspólnej metropolii bez należytego uwzględnienia głosu jej mieszkańców”, Metropolia Bydgoska skierowała w formie listu do prezydenta Bydgoszczy. Owszem, można autorom listu (w imieniu zarządu podpisał się pod nim prezes stowarzyszenia) zarzucić jednostronność i uparte forsowanie od lat jednej tezy (Bydgoszcz jako ośrodek miejski należy do wyższej kategorii, a nie tej samej, co Toruń), ale na pewno nie jest to teza pozbawiona argumentów. W dodatku „stara” teza została tu wsparta wypisami ze świeżych opracowań – kluczowe publikacje datowane są bowiem na lata 2023 i 2024.
Metropolia Bydgoska w omawianym liście stosuje prosty i czytelny schemat dowodzenia. Cytuje kolejne fragmenty raportu o stanie województwa, po czym poddaje je krytyce, odwołując się do konkretnych danych, zwykle pochodzących z opracowań zewnętrznych, których obiektywizm i fachowość raczej nie budzą zastrzeżeń. Nie wdając się w szczegóły, Metropolia Bydgoska podnosi to, że Bydgoszcz jako miasto ma silniejszy „biegun wzrostu” niż Toruń. Dowodzi tego m.in. liczba osób dojeżdżających do pracy z Torunia do Bydgoszczy, która jest znacznie wyższa od liczby dojeżdżających w kierunku przeciwnym. Inny argument dotyczy związków z miastem gmin sąsiadujących z Toruniem i Bydgoszczą. Związek ten, zdaniem Metropolii Bydgoskiej, jest dużo bardziej widoczny w okolicach Bydgoszczy, aniżeli w tzw. obszarze funkcjonalnym Torunia. A zatem Bydgoszcz ma znacznie lepsze podstawy, by stać się metropolią.
Pozostałe

Członkowie Stowarzyszenia Metropolia Bydgoską - co też nie jest nowiną – pokazują, w jaki sposób zarząd naszego województwa działa na rzecz podniesienia rangi Torunia. Ich zdaniem, dzieje się to kosztem Bydgoszczy.
Drugie z wymienionych miast ma oczywiście znacznie więcej mieszkańców niż pierwsze i trudno byłoby to zmienić w bliskiej przyszłości. Dlatego w raporcie o stanie województwa zaakcentowana została opinia, że to nie liczba mieszkańców decyduje o znaczeniu miasta, a zdolność do oddziaływania zewnętrznego dzięki „liczbie, zróżnicowaniu i jakości usług lub potencjału ekonomicznego i innowacyjnych podmiotów w nich funkcjonujących”. I tu, zdaniem Metropolii Bydgoskiej, jest pies pogrzebany. W liście przeczytamy, że zarząd województwa od lat konsekwentnie tworzy i lokuje kluczowe instytucje wyłącznie w Toruniu – „właśnie po to, by sztucznie budować jego pozycję jako centrum decyzyjnego”. Na poparcie pada najnowszy przykład: likwidacja Wojewódzkiego Ośrodka Medycyny Pracy w Bydgoszczy.
Nie jestem ekspertem w zakresie polityki regionalnej. Zakładam więc, że być może argumenty bydgoskich społeczników można rozbić w pył w ogniowej nawale kontrargumentów. Ale, do diaska!, trzeba było to zrobić, a nie deprecjonować i obrażać adwersarzy, czego notabene dopuścił się na sesji radny z Bydgoszczy. W rewanżu prezes Metropolii złożył na zachowanie radnego skargę do przewodniczącej sejmiku. Rzeczywiście zatem spór rozwinął się w stylu obrad sejmików szlacheckich. Zabrakło tylko błysku dobytych z pochew szabel i bigosowania.