Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bydgoszcz. Samotny ojciec chory na raka szuka rodziny dla czwórki dzieci

Dorota Kowalewska
Na zdjęciu Mateusz, Dawid, Laura i Jan Szweda
Na zdjęciu Mateusz, Dawid, Laura i Jan Szweda Andrzej Muszyński
Samotny ojciec jest w terminalnym stadium raka. Ale mniejsza o niego. Sen z powiek spędza mu los dzieci. Czwórki. Szuka dla nich rodziny. Jednej dla wszystkich.

Nieduże mieszkanie na bydgoskich Kapuściskach. Od progu widać białe firanki, które zasłaniają okno. W domu jest czysto, a na kuchennym stole stoi pełna miska umytych, pachnących truskawek.
Nie ma przepychu.

Po domu kręci się dziesięcioletni Mateusz
- Pani z "Pomorskiej"? Pewnie będzie pani chciała porozmawiać z tatą? To ja nie będę przeszkadzał. Posiedzę w pokoju, a może pójdę do świetlicy w szkole. Jak myślisz tato? Co zrobić?

Jan Szweda spogląda na syna. - Możesz pójść do szkoły, ale powtórz swoją rolę na przedstawienie. - podaje mu kartkę z tekstem. Mateusz pakuje ją do plecaka, całuje ojca na pożegnanie i cicho zamyka za sobą drzwi.

Lekarz był szczery
Jan Szweda zachorował rok temu. Rak płuc, złośliwy. Po operacji krótka rozmowa z lekarzem.
- Powiedział mi uczciwie - wspomina pan Jan. - Że nadziei wielkiej nie ma. To bardzo złośliwa odmiana nowotworu, która nie daje większych szans na przeżycie. Ale to dobrze, że o tym wiem. Bo ten lekarza dał mi czas na rzecz najważniejszą. Znalezienie rodziny dla moich dzieci.

Dzieci jest czworo. Najstarszy jest Norbert. Ma 14 lat i jest upośledzony. Cierpi na zespół Downa. Jan opowiada o swoim synu: że jest samodzielny, potrafi sam się ubrać, posprzątać, nakryć do stołu, zadbać samodzielnie o higienę, złożyć pranie.

- Upośledzony? Tak jest dzieckiem specjalnej troski - potwierdza Jan Szweda. - Ale to nie oznacza, że jest gorszy od zupełnie zdrowych dzieci! One wiele mogłyby się od niego nauczyć. Jest moją dumą! - pokazuje zdjęcie uśmiechniętego chłopca.

Na meblościance pyszni się wiele fotografii. Na wszystkich dzieci. Oprócz Norberta jeszcze troje. Poznaję Mateusza, jest jeszcze dwójka. Dawid ma 8 lat i jeszcze najmłodsza siedmioletnia Laura.
- Pójdzie do szkoły dopiero we wrześniu - wyjaśnia ojciec. - Dzieci nie powinny tracić dzieciństwa. A Laura to gaduła - śmieje się pan Jan.

Laura ciągle ma coś do powiedzenia. Nawet, gdy bawi się lalkami czy koloruje. I ma swój własny świat pełen marzeń. Czasami wymyśla bajkowe historie i opowiada je tacie i chłopcom.
Dawid jest naukowcem. Jest uparty i świetnie się uczy. W domu ma opinię złotej rączki. Potrafi naprawić telefon i komputer. Według ojca na pewno wyrośnie na kogoś mądrego. Jest w nim wielka chęć poznawania świata.
Mateusz to artysta. Pięknie rysuje.

A gdzie mama?
Matka dzieci jest alkoholiczką. Mąż przez wiele lat próbował jej pomóc. Załatwiał ośrodki odwykowe, spotkania z terapeutami. Pobyty w szpitalu. Nic nie przynosiło rezultatu. Piła coraz więcej. Znikała z domu na wiele dni, nie zajmowała się dziećmi.

Gdy zaczęła je bić, pan Jan złożył prośbę do sądu o pozbawienie jej władzy rodzicielskiej. Wymeldował ze wspólnego mieszkania.

Od lat nie zainteresowała się, co się dzieje z jej rodziną.

Był spawaczem i hydraulikiem
Kiedy jeszcze mógł pracować, Jan Szweda był przez wiele lat spawaczem i hydraulikiem.
- Nigdy nie miałem problemów z pracą - podkreśla z dumą - Ale zmieniło się to, gdy żona odeszła. Już był duży problem, gdy piła. Ale później zostałem zupełnie sam. Ktoś musiał zająć się całą czwórką. Odwieźć Norberta do szkoły, posprzątać w domu, pomóc odrobić lekcje, wyprać, zrobić zakupy. Gdzie znaleźć na to wszystko czas i jeszcze pracować na pełen etat? - pyta z uśmiechem.

Zrezygnował więc z pracy w pełnym wymiarze i dorabiał w wolnym czasie na umowy zlecenia. Ale szybko się okazało, że zarobione pieniądze wcale nie ratują domowego budżetu. Były niewielkie, za to szybko podwyższały próg dochodowy. I tracił zasiłki, które dostawał na młodsze dzieci i niepełnosprawnego syna.

- Nie chciałem pracować na lewo - wzdycha Szweda. - To przecież nieuczciwe oszukiwać państwo, które pomaga mi finansowo. A potem przyszła choroba i teraz nie ma dylematu, co robić. Czy pracować na czarno, czy szukać dobrze płatnej pracy. Teraz pozostał tylko czas na ostatnią rzecz. Znalezienie domu moim dzieciom.

Puka do każdych drzwi
Gdy okazało się, że dzieci stracą ojca, Jan Szweda postanowił działać. Już następnego dnia odwiedził wszystkie miejsca, które zapewniają opiekę dzieciom. Na końcu trafił tam, gdzie miał najbliżej, do Zespołu Placówek Opiekuńczo - Wychowawczych, przy ulicy Stolarskiej, w którym pracuje Natalia Lejbman.

- Jest niesamowity! - Lejbman mówi to z błyskiem w oku. - Ujął mnie nie tylko tym, że z takim uporem szuka rodziny dla swoich dzieci, ale przede wszystkim tym, jakim jest człowiekiem. Uczciwym, prostolinijnym, po prostu dobrym. A dzieci są dla niego całym światem.

Kto adoptuje czwórkę?
Dzwonię do ośrodków adopcyjnych w Bydgoszczy. Najczęściej zgłaszają się do nich stosunkowo młodzi ludzie, którzy chcą adoptować jedno dziecko. Najlepiej małe, niemowlę.
I zdrowe.

Nie ma tylko znaczenia, chłopca czy dziewczynkę.

- Czworo dzieci, w tym jedno niepełnosprawne? - zastanawia się Agnieszka Remiszewicz z ośrodka adopcyjnego Caritasu. - Będzie bardzo trudno znaleźć dla nich rodzinę. Może Rodzinny Dom Dziecka, albo zawodowa rodzina zastępcza byłyby dobrym rozwiązaniem?
Irlandia? A może ktoś ze Śląska?

Telefon w bydgoskim Ośrodku Adopcyjnym przy ulicy Karpackiej dzwoni często. Różni ludzie pytają o dzieci pana Jana. Jednak do tej pory nie znalazł się nikt, kto chciałby je zaadoptować. Oferują swoją pomoc w załatwianiu formalności, wakacji, drobnych sprawunków. Ale nie ma nikogo, kto zgłosiłby chęć adopcji całej czwórki.

- Byłoby najlepiej, gdyby to był ktoś z najbliższego otoczenia - wzdycha Maria Oliver z Ośrodka Adopcyjnego na ulicy Karpackiej w Bydgoszczy. - Te dzieci nie potrzebują już więcej wstrząsów w życiu. A poza tym ludzie, którzy je już znają, widzą, że warto jest zaopiekować się tymi dziećmi. One naprawdę są tego warte.

Ludzie, którzy dzwonią, są zapraszani przez Marię Oliver do ośrodka na rozmowę. Zawsze jest nadzieja, że jakaś rodzina okaże się tą, która zajmie się dziećmi. Jest szansa, że może zainteresuje się dziećmi ktoś zza granicy. Pan Jan nie ma nic przeciwko temu, aby dzieci wyjechały z kraju.

Warunki pana Jana
- Na pewno je ktoś pokocha - Szweda jest o tym przekonany. - Ja wiem, że może być tak, że ktoś będzie chciał trójkę, ale nie weźmie Norberta. Ale zgodzę się na to tylko pod jednym warunkiem. Że rodzeństwo nie straci z nim kontaktu. Są rodziną i wpajam im, że muszą się nawzajem o siebie troszczyć.
Sytuacja Norberta jest specyficzna. Jako dziecko upośledzone trafi prawdopodobnie do Domu Pomocy Społecznej.

Jest już duży, ma 14 lat.

Nawet, gdyby był zdrowy, miałby niewielkie szanse na znalezienie rodziny.

Ludzie dobrego serca
W akcję szukania domu dla czwórki dzieci zaangażowało się wiele osób. Pomoc otrzymują już teraz. Bo sytuacja nie jest łatwa. Trzeba jakoś przygotować dzieci na kolejne, duże zmiany w ich życiu. MOPS pomaga w załatwianiu formalności, Natalia Lejbman na Facebooku umieszcza informacje o rodzinie.
- Może znajdzie się ktoś, kto je zaadoptuje? - wzdycha z nadzieją. - Chwytamy się każdej deski ratunku, pukamy do każdych drzwi.

Nadziei nie traci też Maria Oliver - Ktoś je pokocha - mówi. - Trzeba w to wierzyć! Codziennie dzwonią do nas ludzie, którzy poznali historię pana Jana. Na pewno wśród nich znajdzie się ktoś, kto weźmie dzieci do siebie, stworzy im dom. Ja mam nie tylko nadzieję, ale pewność, że ktoś na nich czeka! To może być kolejny telefon, który odbiorę? Nie chcę nawet myśleć, że te dzieci znów dostaną po głowie od życia. Ile można wytrzymać?

Namiot od Chińczyka
Jan Szweda ma plany, gdyby jednak udało mu się pokonać chorobę. I nie dotyczą jego. Chce walczyć o poprawę losu wielodzietnych rodzin, które z trudem radzą sobie w życiu.

- Kupię tani namiot na rynku od Chińczyków i pojadę do Warszawy - marzy pan Jan. - Rozbiję go przed Sejmem i może uda mi się porozmawiać z kimś ważnym o sytuacji rodzin wielodzietnych w Polsce. Nie będę walczył dla siebie. Ja sobie przecież radzę. Chcę im powiedzieć, że wiele z tych rodzin ma naprawdę grosze na życie. I trzeba im pomagać, bo są to dobrzy ludzie, którzy nie zawsze potrafią sobie ze wszystkim w życiu poradzić. Czasami wystarczy podać im pomocną rękę.

- A dzieci są skarbem, o który trzeba dbać - Jan Szweda odwraca głowę i patrzy za zdjęcia dzieci ustawione na meblościance.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska