www.pomorska.pl/bydgoszcz
Więcej informacji z Bydgoszczy znajdziesz na www.pomorska.pl/bydgoszcz
Pan Zdzisław Sawrutin, mieszkaniec Wzgórza Wolności, spędził w bydgoskim "Juraszu" osiem dni. - Wykonano mi wszystkie badania, w tym echo serca - relacjonuje bydgoszczanin. - Opieka była naprawdę fachowa. Nawet jedzenie dobre - dodaje z uśmiechem.
Okazało się, że pan Zdzisław musi mieć przeprowadzoną operację zastawki serca. I to w trybie pilnym. Niestety, najbliższy wolny termin znalazł się dopiero 23 marca. - Byłem bardzo zaskoczony, bo jednak pilna operacja dotychczas kojarzyła mi się z natychmiastową hospitalizacją - mówi Czytelnik.
Na pilną operację czeka 50 pacjentów
Jak opowiada dalej, w sekretariacie kardiochirurgii na liście widniało wielu pacjentów zapisanych na pilny zabieg. - Obecnie na operację zastawki serca z pilnym wskazaniem czeka 50 pacjentów - informuje Kamila Wiecińska, rzecznik prasowa bydgoskich szpitali uniwersyteckich.
Tymczasem zgodnie z kontraktem z Narodowym Funduszem Zdrowia, do końca roku oddział kardiochirurgii może wykonać jedynie 20 planowanych operacji wysokospecjalistycznych. - Każda kolejna operacja będzie generowała nadwykonania - tłumaczy Kamila Wiecińska.
Przypomnijmy, że bydgoski "Jurasz" wykonał już ponadlimitowe zabiegi na łączną sumę 19 milionów złotych. - Żeby nie zadłużać się jeszcze bardziej, będziemy musieli zacisnąć pasa - zapowiada rzecznik prasowa bydgoskich szpitali uniwersyteckich. W praktyce oznacza to, że pacjenci postoją w kolejkach jeszcze dłużej. - Oczywiście czekanie szkodzi - przyznaje dalej Kamila Wiecińska. - A my tak naprawdę moglibyśmy wykonywać dwa razy więcej operacji, bo dysponujemy zarówno fachową kadrą, jak i świetnie wyposażonymi salami.
Szpital obawia się kolejnych długów
Sęk w tym, że brakuje pieniędzy, a szpital boi się jeszcze większego zadłużenia. Niestety, Narodowy Fundusz Zdrowia za nadwykonania na razie nie zapłaci, bo wpływy ze składek zdrowotnych są mniejsze niż w latach ubiegłych. Barbara Nawrocka, rzecznik prasowa bydgoskiego oddziału NFZ zapewnie jedynie, że fundusz na bieżąco pokrywa koszty zabiegów ratujących życie. - Te świadczenia są nielimitowane - wyjaśnia. - Do końca września zapłaciliśmy szpitalowi za wszystkie takie zabiegi. Nie rozwiązuje to jednak problemu osób, które na pilną operację serca muszą czekać nawet pięć miesięcy.
- O wszystkim decyduje lekarz - mówi Barbara Nawrocka. - Jeżeli uzna, że stan zdrowia pacjenta wymaga natychmiastowej hospitalizacji, powinien go od razu skierować na operację.
- A co, jeśli pacjent z powodu tak długiego oczekiwania nagle umrze, albo choćby jego stan nieodwracalnie się pogorszy? Kto wówczas ponosi za to odpowiedzialność? - pytamy.
- Stan zdrowia może się znacznie pogorszyć nawet w trakcie trzech dni oczekiwania na zabieg - odpowiada Barbara Nawrocka. - Powtarzam: to lekarz musi wiedzieć, czy pacjent powinien być natychmiast operowany, czy też może poczekać.