Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bydgoszcz. Zabawy w szpitalu miejskim. Za duże pieniądze. Nasze pieniądze

Adam Willma, [email protected], tel. (56) 61 99 924
Dyrektor Tadrzak (niegdyś wiceprezydent Bydgoszczy) i Konstanty Dombrowicz, pierwszy po lewej (niegdyś prezydent Bydgoszczy)
Dyrektor Tadrzak (niegdyś wiceprezydent Bydgoszczy) i Konstanty Dombrowicz, pierwszy po lewej (niegdyś prezydent Bydgoszczy) Jarosław Pruss
Sześciuset pracowników od kilku lat z niepokojem przygląda się politycznym zabawom wokół Wielospecjalistycznego Szpitala Miejskiego im. dr. E. Warmińskiego w Bydgoszczy.

Mały, powiatowy, położony na uboczu szpital od dekady jest w stanie wrzenia. Gdy w 2001 roku szef Kujawsko-Pomorskiej Kasy Chorych Krzysztof Tadrzak stracił posadę, na stanowisko specjalisty przygarnęła go właśnie placówka z ul. Szpitalnej. Nie na długo, bo prezydentem Bydgoszczy został Konstanty Dombrowicz, który Tadrzaka mianował swoim zastępcą.

Kasa górą

Ówczesny dyrektor Andrzej Lipkowski miał więc dużą swobodę, tak dużą, że przechodziły mu bezkarnie różne ekstrawagancje, a miasto było dla szpitala hojnym sponsorem. Tak było do czasu, gdy Dombrowicz podziękował Tadrzakowi, ale jednocześnie zafundował mu miękkie lądowanie w fotelu zastępcy naczelnego w Miejskim.

Dramatyczna sytuacja bydgoskich szpitali - nie ma pieniędzy na leczenie. Dyrektorzy nie godzą się na nowe kontrakty

Przy okazji zlecił gruntowną kontrolę, która pogrążyła dotychczasowego szefa. Konkurs na jego następcę wygrał Tadrzak, co dla wielu było zaskakujące, bo to on nadzorował działalność Miejskiego.

Tadrzak szybko obstawił się swoimi ludźmi z Kasy Chorych (później NFZ). Prawą ręką uczynił doktora Krzysztofa Motyla, który po pracy w Kasie znalazł pracę w upadłym rychło szpitalu w Szubinie.

Szpital im. Warmińskiego stał się przytuliskiem dla towarzystwa. Dyrektor obsadził swoimi dawnymi kompanami stanowiska m.in. drugiego zastępcy, kadrowej, szefa informatyków, specjalistki od wizerunku.

Pracę w szpitalu znalazły również żony Tadrzaka i Motyla. Pierwsza zajmuje się rehabilitacją, druga ma pod sobą jedną z wizytówek lecznicy - nowoczesny tomograf komputerowy. Kontrolingiem zajmuje się krewna dyrektora Motyla.

Jeden fartuch, dwa etaty

- Inwestycja w ludzi to najlepsza inwestycja - mówi sentencjonalnie dyrektor Motyl. - Robienie ludziom dobrze to nie jest kwestia filantropii. Tylko zadowolony pracownik zapewni odpowiedni poziom usług. A stosunek do pacjenta ma być naszym wyróżnikiem.

Dyrekcja potrafi robić ludziom dobrze. Wybiórczo.

13-letni chłopiec uciekł w nocy z bydgoskiego szpitala

W szpitalu głośno o lekarskich kontraktach sięgających 30 tys. zł miesięcznie. Dyrektor Motyl nie chce na ten temat mówić, zasłaniając się tajemnicą: - Moim zamierzeniem jest, aby wynagrodzenie pracownika było proporcjonalne do zysku, jaki przynosi szpitalowi - ucina. Zapowiada, że będzie dążył do podwyższenia wynagrodzeń lekarzy, bo proporcje zarobków lekarskich w stosunku do pensji pielęgniarek są gorsze niż w innych szpitalach.

ALEH

Dla pielęgniarek znaleziono inny sposób dorabiania. Chodzi o firmę ALEH, powołaną przez ordynatora anestezjologii Aleksandra Hermelina. ALEH handluje ze szpitalem wolnym czasem pielęgniarek - gdy panie kończą etatowy dyżur, nie przebierając fartucha stają się pracownikami ALEH-a. Już nie za 17, a 26 złotych za godzinę.

W Juraszu brakuje pieniędzy na sprzęt medyczny

Dyrektor Motyl nazywa ALEH "dobrym narzędziem, które zapewnia bezpieczeństwo pacjentom". To ciekawe, skoro firma jest głównym źródłem niedotrudnienia na etatach. - A podwyżek nie widziałyśmy od 2008 roku - żalą się pielęgniarki.

- Mało kto dzisiaj w Polsce pracuje tylko 8 godzin. Ja również pracuję więcej. Lepiej, żeby pielęgniarki dorabiały w swoim zespole, ze swoimi lekarzami niż jeździły do innych szpitali.

Katarzyna Pietraszak, rzecznik Okręgowego Inspektora Pracy widzi to inaczej: - To bardzo niepokojące zjawisko. Owszem, z punktu widzenia przepisów nie można się do tego przyczepić, co nie zmienia faktu, że jest to zwyczajne omijanie prawa. Mamy poważne wątpliwości, czy pielęgniarka, która po jednym dyżurze rozpoczyna drugi, zapewni bezpieczeństwo pacjentowi.

Konkurs nie rokuje

Na pewno bezpieczeństwo zapewnione zostało w Miejskim tym osobom z administracji, które wskutek braku kontaktu z zawodem utraciłyby uprawnienia. Sprawę załatwia więc ułamek etatu medycznego, który w praktyce jest fikcją.

Polityką "robienia ludziom dobrze" nie objęto położników, a przez lata to właśnie porodówka była najjaśniejszym punktem na mapie szpitala. Najpierw w obcesowy sposób pożegnano niezwykle zasłużonego ordynatora, Zenona Marcinkowskiego.

Znalazł się też hak na niepokornego doktora Domarackiego, który stawał okoniem w sprawie połączenia ginekologii i położnictwa. Wybitnego lekarza najpierw zwolniono dyscyplinarnie, aby podczas pierwszej rozprawy sądowej podpisać z nim ugodę.

Konkurs?

Konkurs na nowego ordynatora połączonego oddziału wygrał bezapelacyjnie doktor Marek Bułatowicz. Ale zamiast nowego etatu, Bułatowicz musiał... pożegnać się z dotychczasowym. Dyrekcja postawiła na przegranego - kontrowersyjnego profesora Mariusza Dubiela z Poznania, któremu na przywitanie zakupiono supernowoczesną aparaturę USG.

- Mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że konkursy na ordynatorów to fikcja - tłumaczy dyrektor Motyl. - Nie mogliśmy zaoferować takiego stanowiska osobie, która nie rokowała perspektyw współpracy.

Poród na miarę XXI wieku

Ginekolodzy i położnicy odmówili pracy pod kierownictwem profesora i złożyli wymówienia. Dziś stanowią trzon konkurencyjnego szpitala MSW.

Efekt: liczba porodów w Miejskim spadła o 700 rocznie.

Pracownicy Szpitala do dziś nie mogą pojąć, dlaczego nonszalancko pozbyto się głośnych nazwisk, a na tolerancję liczyć mogą lekarze, których działalność budzi wątpliwości.

Na przykład dr Krzysztof Nicpoń, ordynator oddziału neurologii i wczesnej rehabilitacji poudarowej, który w prywatnej klinice w Osielsku "wypełnia przestrzeń prywatnych zakładów służby zdrowia" prowadząc rehabilitację między innymi osób, które opuszczają jego "publiczny" oddział.

Kontraktowiec zawinił, podatnicy zapłacili

Choć nad Tadrzakiem od dłuższego czasu zbierały się czarne chmury, prezydent Bydgoszczy nie wykonał jeszcze żadnego ruchu personalnego. W mieście pojawiły się plotki, że dyrektor (aktualnie członek PO) może liczyć na wsparcie swojej krewnej Anny Knysok (wiceminister zdrowia w rządzie premiera Buzka) i Stefana Niesiołowskiego. Bruski zbywa te rewelacje: - Nawet jeśli pan dyrektor zabiegał o wsparcie, nikt się ze mną w tej sprawie nie kontaktował.

Mocna ekipa z Funduszu radzi sobie z funduszami średnio, a mówiąc wprost, pozostaje z NFZ w stanie regularnej wojny. Na Szpitalnej kontrola goni kontrolę.

Według dyrektora Tadrzaka realny dług szpitala wynosi obecnie około 10 milionów złotych. Jego zastępca, Krzysztof Motyl, woli mówić o dwukrotnie większej kwocie.

- To są ogromne pieniądze. A co gorsza, ze strony szpitala nie usłyszałem dotąd żadnego realnego pomysłu na uzdrowienie tej sytuacji - nie kryje poirytowania Rafał Bruski.

Szpitalne kombinacje

Prezydenta rozjuszyły dodatkowo wieści o sprzedaży długów przez szpital (kupiła je wyspecjalizowana w szpitalnych długach firma Magellan, o czym organ założycielski dowiedział się z internetu) i monstrualnej karze nałożonej na szpital wskutek źle naliczonych procedur (trwa obecnie postępowanie odwoławcze w tej sprawie).

- Niedopuszczalne, jest aby szpital płacił za dokumenty źle wypełnione przez lekarzy kontraktowych. Decyzje w tej sprawie podejmę jak najszybciej, bo nie można dopuścić do tego, aby straty rosły - zaznacza prezydent Bydgoszczy.

Krzysztof Tadrzak od kilku tygodni przebywa na zwolnieniu lekarskim:

- Jeszcze nie wiem, kiedy wrócę. Jak pan wie, prezydent Bruski chce mnie odwołać. Słyszałem, że pan prezydent mówi, że mam jakieś straty, że przejadam amortyzację. Ale to są tematy zastępcze i chyba nic nie mają wspólnego z prawdziwym powodem, którego nie znam.

Przewidzieliśmy straty

Krzysztof Motyl zaznacza, że ogromna sześciomilionowa strata w ubiegłorocznym bilansie spowodowana była remontami, a dyrekcja miała na nią zgodę ówczesnej rady społecznej. Tyle że rada społeczna nie ma w tej kwestii żadnej mocy decyzyjnej.

Zdaniem dyrektora Motyla za dwa lata wyjdzie na prostą.

- Chłopaki mogą się mocno naciąć, bo większe szpitale również poczyniły ogromne inwestycje i na ich tle Miejski jest dziś małym graczem - mówi jeden z tych lekarzy, którzy przeszli do konkurencji. - Prawdę powiedziawszy, nikt na rynku usług medycznych nie zauważy jego zniknięcia.

Z wyjątkiem kilkuset osób zatrudnionych przy ul. Szpitalnej.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska