Był Marek. Nie przypuszczaliśmy, że przeczytamy kiedyś takie zdanie o Marku Heyzie, dziennikarzu, koledze, na pewnym etapie - mistrzu tego zawodu dla wielu z nas. Od niedzieli wiemy, że "Był Marek…"
Był dziennikarzem i niełatwym człowiekiem. Ci, którzy go znali nie raz, nie dwa zaciskali zęby, żeby wytrwać. Po czasie okazywało się, że Marek miał rację, kiedy znęcał się nad naszymi tekstami do magazynu "Pomorskiej". On nazywał to dynamizowaniem. Do anegdoty przeszło już, kiedy wziął na warsztat wywiad ze Stanisławem Lemem. Oczywiście go poprawił. Lem - mówił - może pisać książki, ale wywiad to ja redaguję. Wyszło świetnie.
Był rusycystą zakochanym w Krymie, gdzie studiował, w języku i poezji rosyjskiej. Kiedy mówił po rosyjsku słychać było i Wysockiego, i Okudżawę.
Był twardym, wymagającym naczelnym w "Głosie Szczecińskim". Pewnie tam jeszcze Go pamiętają.
Był wędkarzem i człowiekiem lasu. Na wypad weekendowy do swojej ukochanej Krówki czekał z utęsknieniem, kiedy tylko zaczynał się sezon. Zimą potrafił pojechać tam choć na godzinę. Popatrzeć na wodę, posłuchać lasu. Mówił, że tam jest u siebie. W niedzielę został tam już na zawsze.
Marek, cholera, tak się nie robi! Nawet, gdy się nie zgadzaliśmy, kłóciliśmy do upadłego - wszyscy wiedzieliśmy, że idzie Ci o coś, że robisz to, bo… A teraz razem z Ulką Pekowską, Dorotą Ignasiak, Zbyszkiem Urbany'im będziecie składać inną gazetę. Bez nas.
Koleżanki i koledzy z "Pomorskiej"