Odkąd pamiętam, zawsze chciałam wyjechać do Stanów. Lubiłam też opiekować się dziećmi, więc pomyślałam: Czemu nie? Nawet nie chodziło o pieniądze. 140 dolarów tygodniowo, jakie tam dostawałam, to nie były kokosy. Szczególnie w Ameryce. No, a poza tym, pomyślałam, że trzeba podszkolić się w angielskim.
Poszłam do biura au-pair. Wszystkie papiery załatwiłam w ciągu tygodnia. Potem zadzwoniło do mnie jakieś małżeństwo z Filadelfii. Pytali, jak sobie wyobrażam opiekę nad ich dziećmi. Od razu
...wyczułam, że mnie polubili.
Wiedziałam, że się na mnie zdecydują. Miałam dobre przeczucie. Po kilku dniach dostałam pozytywną odpowiedź.
Później z całą rodziną usiedliśmy nad mapą, żeby zobaczyć, gdzie właściwie leży ta cała Filadelfia. Wszyscy bardzo mnie wspierali. Rozumieli, że to dla mnie szansa. Trzeba było jeszcze tylko wyłożyć 500 dolarów na depozyt. Tak na wszelki wypadek, gdybym nie wytrzymała tych 12 miesięcy.
I w końcu wyjazd. Na początku cztery dni w Nowym Jorku. To był szok. Wszystko wydawało mi się takie ogromne i czułam, że spełniają się moje marzenia. Tu wszędzie unosi się klimat totalnej wolności i ludzie się do ciebie uśmiechają na każdym kroku...
Gdy dotarłam wreszcie do mojego nowego domu, od razu znalazłam się w centrum uwagi. W czasie obiadu cała rodzina się na mnie gapiła. Na zakupach w kółko pytali o to, co lubię, a czego nie lubię. Bardzo się starali, abym nie czuła się obco. Miałam swój własny pokój. Dobrze wyposażony, z komputerem, z wieżą hi-fi.
Wstawałam codziennie o 6.30.
Gdy doprowadziłam się do porządku, musiałam wyprowadzić na spacer psa. Najczęściej wypuszczałam go po prostu za drzwi. Potem przygotowywałam lunch dla dziewczynek: siedmioletniej Kiary i czteroletniej Stefanii. O siódmej musiałam je obudzić, ubrać i tu zaczynały się kłopoty. Stefania potrafiła krzyczeć i trzaskać drzwiami tylko dlatego, że chciała pójść do szkoły w sukience za 400 dolarów. Kiara z kolei życzyła sobie, abym codziennie układała jej inną fryzurę.
O 7.15 jadłyśmy śniadanie, a po nim zawoziłam dziewczynki do szkoły. Następnie jechałam po zakupy, albo robiłam pranie. Niekiedy udało mi się jeszcze wymknąć na kurs dziennikarski, albo języka niemieckiego. O 12. odbierałam Stefanię ze szkoły. Dawałam jej coś do zjedzenia, a gdy krótko po tym zasypiała, zajmowałam się sprzątaniem. Co prawda, rodzice zatrudniali też sprzątaczkę, ale i tak byłam odpowiedzialna za porządek w kuchni, living roomie i pokoju dziewczynek.
O 14.45 odbierałam ze szkoły Kiarę. Czasem jechałyśmy grać w tenisa, ale częściej musiałam pomagać dziewczynkom w robieniu zadań domowych. Później musiałam jeszcze tylko zamieść podłogi i wykąpać obie dziewczynki. Najprzyjemniejszy był moment, gdy kładłam je spać, a one
...mówiły, że mnie kochają.
Mniej więcej od 21. miałam czas wolny. Ale szłam szybko do łóżka, bo wiedziałam, że następny dzień zacznie się jak zwykle o 6.30. Pracowałam więcej niż to było napisane w prospektach. Nie każda dziewczyna by to wytrzymała. Ja jednak lubię ciężką pracę.
Ale brali mnie też często na wycieczki. Zwiedziłam Kalifornię, San Diego, Kolorado, New Jersey i Las Vegas, gdzie spałam w jednym z najdroższych hoteli. I byłam u kosmetyczki razem z tą aktorką - Demi Moore. Miałam nadzieję, że zobaczę też jej partnera - Brucea Willisa, no, ale oni byli akurat wtedy w separacji.
Kiedy wyjeżdżałam, dziewczynki płakały. Powiedziałam im, że wrócę, choć wiedziałam, że to będzie niemożliwe. Kiedy przyjechałam do Polski poczułam się tak, jakbym cofnęła się w czasie o jakieś 20 lat. I zobaczyłam tych ludzi, którzy pracują w sklepach za małe pieniądze i nawet nie mają ochoty cię obsłużyć. I dlatego w czerwcu wyjadę do Stanów ponownie. Tym razem na trzy miesiące. I mam nadzieję, że po studiach zamieszkam tam na stałe. Raczej nie będę sprzedawać fistaszków. Już sobie wstępnie załatwiłam pracę w kurorcie odnowy biologicznej.
wiek 18-30 lat
stan wolny, brak dzieci
konwersacyjna znajomość języka obcego
udokumentowane doświadczenie w pracy z dziećmi
dobry stan zdrowia
ewentualnie prawo jazdy
