Bydgoski Sojusz Lewicy Demokratycznej stoi na skraju upadku. W minionych wyborach parlamentarnych partia miała gorszy wynik, niż w czasach, kiedy upadała PZPR. Wtedy do Sejmu weszło dwóch posłów z Bydgoszczy, w 2011 jeden.
Przeczytaj także: Spalarnia wciąż kontrowersyjna. Były poseł do prezydenta: Bądź pan jak Tusk, wycofaj się
- Co gorsza, w porównaniu do wyborów samorządowych w 2010 roku straciliśmy kilkanaście procent - podkreślał Grzegorz Gruszka, który wczoraj zaprosił dziennikarzy na konferencję, podczas której poinformował o swojej decyzji. - Wielu ludzi, którzy mnie znają, ale także osoby obce, bo przecież jestem rozpoznawalny, zachęcało mnie, żebym nie stał z boku. Dlatego kandyduję.
Ale to nie jedyny powód. Zdaniem byłego posła, Bydgoszcz traci na wartości.
- Wymyśla się spory bydgosko-toruńskie, żeby zamydlić ludziom oczy. Moim zdaniem to bydgoskie elity polityczne odpowiadają za katastrofalną już sytuację - mówił Gruszka.
Kandydat na szefa SLD podał szereg argumentów. - Zaczęło się od wyprowadzenia z Bydgoszczy Akademii Medycznej. Wtedy nikt się nie sprzeciwiał. Wiem, że dzisiaj wszyscy, łącznie z pracownikami naukowymi, tego żałują - tłumaczył polityk SLD, który przypomniał także o trasie S5: - Sprawę mieli załatwić panowie Bruski i Olszewski. Ten drugi opowiadał podczas kampanii wyborczej, że da sobie rękę uciąć, jeśli S5 nie będzie. Ekspresówki nie ma, a pan poseł ma rękę. Nie mówię, żeby mu ją obcinać, bo może jeszcze się do czegoś przyda.
Więcej w piątkowym, "papierowym" wydaniu Gazety Pomorskiej.
Czytaj e-wydanie »