MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Cała na wschód!

Michał Woźniak
Z Murmańska do Providienia nad Oceanem Spokojnym jest około 3,5 tysiąca mil morskich. Przejście północno-wschodnie szlak morski na północy Azji pokonała w ciągu trzech miesięcy łódź Dagmar Aaen, którą poprowadził niemiecki kapitan Arved Fuchs. W niemieckiej załodze był również Polak - Henryk Wolski.

     To co teraz dzieje się w Rosji można nazwać jedynie delikatną odwilżą c opowiada Henryk Wolski. - W Moskwie, Petersburgu widać nowości, w pozostałej części kraju wciąż panuje stary komunistyczny system. Najlepiej widać to po sposobie myślenia. Turyści z zachodu wśród najtajniejszych rosyjskich baz wojskowych? Na pewno szpiedzy. Na szczęście w naszej załodze był Sława - Rosjanin, nasz stary dobry przyjaciel. Chyba tylko dzięki jego umiejętnościom i znajomości realiów przebrnęliśmy przez gąszcz biurokratycznych pułapek, zezwoleń, pozwoleń...
     Jeszcze przed opuszczeniem portu w Murmańsku Fuchs musiał podpisać stosowne oświadczenie: ani on, ani nikt z załogi nie będzie prowadził badań radiologicznych, nikt też nie będzie fotografował baz wojskowych. - Gdyby wszystko przebiegało oficjalnie - powinniśmy otrzymać rosyjskiego opiekuna. Przekonaliśmy jednak władze, że Sława był już na stacjach polarnych i w innych "zakazanych" miejscach. To zrobiło wrażenie
     Na Karskie Wrota
     
10-osobowa załoga wypłynęła z Murmańska 23 czerwca. - Od razu skierowaliśmy się na Karskie Wrota. To cieśnina oddzielająca kontynent od wysp Nowa Ziemia - jednego z największych poligonów nuklearnych Rosji. Widzieliśmy tylko kontury południowej wyspy. Na przejście przez cieśninę mieliśmy zezwolenie, o zejściu na ląd można było tylko pomarzyć. Nawet mysz się nie przeciśnie, bez włączenia wszystkich systemów alarmowych. Nowa Ziemia, zwłaszcza zaś jej Północna Wyspa jest jednak tak zniszczona wybuchami testowych bomb atomowych, że w zasadzie nie ma tam nic.
     Dla wyprawy najważniejszym punktem był przylądek Czeluskin - najdalej na północ wysunięta część Azji. - To połowa drogi. Z góry wiedzieliśmy, że jeśli tam dotrzemy - powrót do Murmańska będzie już niemożliwy. Gdyby tam zamknęły nas lody... Najbardziej katastrofalne wizje, które braliśmy pod uwagę, to zimowanie. Po drodze jest kilka portów, gdzie ewentualnie łódka mogłaby przetrwać zimę. Co jednak zrobić z ludźmi? Tak duże oddalenie od cywilizacji sprawia, że o jakiejkolwiek logistyce nie ma w ogóle mowy. Wydostać się stąd można jedynie helikopterem. Kiedyś wezwanie śmigła kosztowało pół litra wódki. Dziś ceny są zaś zupełnie abstrakcyjne, nawet jak na zachodnioeuropejskie warunki...
     Dziesiątka na pokładzie
     
Dagmar - to 18-metrowy, liczący 71 lat duński kuter rybacki. Dziesięć osób na pokładzie sprawiało, że momentami robiło się tłoczno. - Do najbardziej zapalnych punktów należało korzystanie z toalety. Wiecznie przed drzwiami stał ogonek chętnych. Łazienka była mikroskopijna. Nawet nie można było w niej się wyprostować, żadnej ciepłej wody, żadnego prysznica. Do poważniejszego mycia trzeba było odpowiednio się przygotować - zagotować wodę, oczywiście morską, bo słodka była limitowana. Z własnego doświadczenia jednak wiem, że człowiek jest w stanie wytrzymać bez intensywnego mycia nawet trzy miesiące. W grupie wszyscy śmierdzą jednakowo, więc na nikim nie robiło to większego wrażenia.
     Aby nie było powodów do zadrażnień, wszystkim członkom ekipy wyznaczono codzienne zajęcia. Każdy więc pełnił dwie czterogodzinne wachty w ciągu doby, sprzątał, pomagał w przygotowywaniu posiłków. - Z jedzeniem nie było kłopotów. Żywiliśmy się potrawami liofilizowanymi, czyli odwodnionymi. Po zalaniu wrzątkiem były praktycznie gotowe do jedzenia. Innych produktów - mięsa, warzyw, owoców - nie braliśmy ze sobą z jednego prostego względu - nie byłoby tego gdzie pomieścić. Potrawy były jednak tak zbilansowane, że dostarczały nam wszystkich niezbędnych składników pokarmowych. Szkorbut nam nie zagrażał...
     Menu urozmaicały od czasu do czasu ryby oraz mięso reniferów, którym częstowali spotykani na brzegu tubylcy. Na jedzenie często spotykanych na krach fok czy morsów żeglarze nie mieli ochoty. - Bardzo lubię foki, to niezwykle sympatyczne zwierzęta. Ich mięso tak jednak śmierdzi rybim tranem, że jest na szczęście praktycznie niejadalne.
     Wschód z satelity
     
Od początku rejsu wiadomo było, że liczy się tylko kierunek - wciąż na wschód. Szlak wyznaczało tylko kilka punktów. Karskie Wrota, port Dikson u ujścia Jeniseju, przylądek Czeluskina, Tiksi nad Leną, Wyspa Wrangela, Cieśnina Beringa i Providienia na Pacyfiku. Stąd okręt przepłynął na Alaskę, gdzie będzie zimował. - Płyniesz tak, jak ci pasuje. Zależy to od siły i kierunku wiatru, ukształtowania lodu. Najważniejsze, żeby posuwać się cały czas naprzód. Czasem mieliśmy kontakt wzrokowy z linią brzegu, potrafiliśmy też oddalić się i o sto kilometrów od kontynentu. W porównaniu z pierwszymi odkrywcami mieliśmy jednak niewspółmiernie lepsze wyposażenie. Dysponowaliśmy doskonałymi mapami lodowymi, dodatkowo jeszcze z uniwersytetu w Bremie dostawaliśmy zdjęcia satelitarne obrazujące aktualny układ szczelin lodowych, kanałów. Nie było kluczenia, myślenia - a może się nie uda? Byliśmy pewni. Trafiliśmy też na doskonałe warunki - był lód, ale było też dużo wolnej od niego wody. Szliśmy do przodu jak przysłowiowa burza.**
     Syberyjskie lato
     
Wydawać by się mogło, że rejs pomiędzy 70 a 80 równoleżnikiem będzie przebiegał wśród trzaskających mrozów, lodowatych wichur. - Może zabrzmi to dziwnie, ale również na Syberii jest lato. Temperatura niemal stale wynosiła kilka stopni powyżej zera. Były oczywiście i mrozy i sztormy. Na początku towarzyszyły nam białe noce, po kilku tygodniach słońce wreszcie zachodziło za horyzont, zamiast niego pojawiała się zorza polarna.
     Zdaniem polarników nie ma piękniejszego widoku niż kwitnąca tundra. Syberyjskie lato jest krótkie, ale bardzo intensywne. Łąki porastają jaskrawe kwiaty i mchy w niemal wszystkich kolorach tęczy. Jedynym problemem są komary i znane również w Polsce meszki. Skutecznie ograniczały czas spacerów po lądzie. Kilka zdjęć i już wszyscy uciekali na łódkę. Syberyjskim owadom nie oparły się nawet najsilniejsze środki odstraszające...
     Faszyści na Czukotce
     
Nie tak dawno szczytem marzeń Czukczów - plemienia zamieszkującego północno-wschodnią część Syberii były metalowe noże, igły, puszki po konserwach. Wraz z lodołamaczami do nadmorskich przysiółków dotarła jednak i cywilizacja. Koczownicze plemiona dowiedziały się, że Syberia to część Rosji, oni zaś są mieszkańcami tego wielkiego kraju. Przez lata Rosjanie dbali, by Czukczom, Jakutom i przedstawicielom innych plemion niczego nie brakowało. Wraz z załamaniem rosyjskiej gospodarki i rezygnacją z dalszego utrzymywania wodnego szlaku północy tubylcy zostali jednak pozostawieni sami sobie. By przeżyć bez wsparcia z zewnątrz musieli powrócić do dawnego trybu życia - wypasu reniferów, rybołówstwa, polowań. Pozostały jednak wspomnienia po dawnym dobrobycie.
     Poza przybywaniem rosyjskich żołnierzy z okolicznych baz, północne brzegi Syberii, zwłaszcza zaś Czukotki, odwiedzane są niezwykle rzadko. Przybycie turystów to zaś wyjątek. - Lądujemy na brzegu ze Sławą. Zaraz pojawił się staruszek Czukcza mieszkający w zbitej z desek budzie: A wy kto? Sława tłumaczy, że on to Ruski, ja Polak, a pozostali to Niemcy. Tubylec zrobił wielkie oczy: Faszyści? Nie wpuszczę! Sytuację uzdrowił prezent. Dziadkowi towarzyszył kilkulatek - obdarowaliśmy go nutellą. Dzieciak był zachwycony, dziadek jednak pokręcił nosem: a dżemu to ty nie masz? Miałem, dałem też miód - lody zostały dokumentnie przełamane. Zaraz zaprosił na posiłek i "rozgawor". Czukcza miał kiedyś stado 50 reniferów, przekazał je jednak swym synom. Ci poszukując dobrych pastwisk prowadzą wraz ze swymi żonami koczowniczy tryb życia. Dziadkowi zostawili jednak swoje dzieci, by je wychowywał, a co najważniejsze - pilnował, by chodziły do szkoły.
     Szałas Czukczy znajdował się zaledwie 5 kilometrów od "posiolka" czyli większej osady. - Spodziewałem się tam jurt, tymczasem było to miasteczko z betonowymi i drewnianymi chałupami. Była szkoła, sklepy. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że głównym środkiem transportu pomiędzy szałasami a "posiolkiem" były psie zaprzęgi. Latem sanie zastępowały wózki ciągnięte przez syberian husky...
     Spod lufy do bani
     
Większa część rejsu minęła przy dobrej pogodzie. Niedaleko wyspy Wrangela kuter wpadł w potężny sztorm. Łódką rzucało na wszystkie strony. - Wtedy właśnie Sława połamał sobie żebra, szukaliśmy pomocy lekarskiej. Wrangel to jednak kolejna zamknięta wyspa zamieniona w bazę wojskową. Tuż przed wejściem do portu na niebie pojawiły się race - nie wchodzić. Postanowiliśmy jednak zaryzykować. Spuściliśmy ponton i płyniemy. Zdziwionym żołnierzom tłumaczymy, że nasz "russkij towariszcz" jest kontuzjowany i musi spotkać się z lekarzem. Konsternacja. Wreszcie jeden z nich się odzywa: no ja jestem lekarz. Wprawdzie... weterynarz. Ale pomogę... To zupełnie rozluźniło sytuację. Lufy kałasznikowów opadły w dół. Po chwili na wyspie była już cała załoga. Żołnierze zadowoleni z przyjazdu niespodziewanych gości zrobili nam prawdziwą rosyjską banię - łaźnię. W ogrzewanej nad paleniskiem wodzie wymyliśmy się za wszystkie czasy...
     Finał w Providienia
     
Po prawie trzech miesiącach podróży, 8 września dobiliśmy do portu w Providienia. - Rozpierała mnie radość. Nie wiedziałem czy strzelać szampanem, zaproponować wódkę, zaśpiewać coś. Niemcy też cieszyli się, ale mniej spontanicznie. W końcu ze Sławą strzeliliśmy po kielichu. Pokonanie tej drogi to naprawdę wielka rzecz!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska