Helena Hołubowicz zawsze kochała zwierzaki, a w domu - w willi na Zalesiu we Wrocławiu od kotów i psiaków się roiło. Były nawet kury, które miały po trzynaście lat. Ogród był wielki do biegania, dla podrzutków jak znalazł. - Mamy ojciec był profesorem - opowiada Helena. - Więc każdy jego asystent prędzej czy później dostawał od niego kota. Chciał, czy nie chciał. I dziadek sprawdzał, jaką jego prezent miał opiekę. Jeden kociak pojechał aż do Wojtka Młynarskiego.
Gdy Helenka była mała, spędzała lato na Kaszubach, bo jej wuj Zbigniew Bagiński tu prowadził badania archeologiczne. Spodobało się jej, zapamiętała piaski, sosny, rzeczki i mech. Kiedy już dorosła, zawiozła tu swego męża Marka. Też pokochał Kaszuby.
Postanowili osiąść w Zbrzycy, niedaleko Swornychgaci, w samym sercu Kaszub. Wybudowali dom i spełnili marzenie - dać schronienie koniom, które czekać mogło tylko jedno - rzeźnia. Bite, zagłodzone, przewożone w strasznych warunkach, leżące w odchodach, z ranami, zawszawione - z rąk handlarzy trafiały do Zbrzycy. Po cenie mięsa.
Pierwsza była Libra
Mieli sześć koni, mają pięć. Więcej się siedzi w stajni jak w domu. Terenu jest trochę mało, ale sąsiedzi uczynni, pozwolą czasem konikom pogalopować. Stajnię zbudował Marek, teraz konisie przez cały czas słuchają radia, nie tylko muzykę klasyczną, wszystko, jak leci, nawet rocka. - Całuśne są - pokazuje Helena, tuląc się do Libry. - Nikomu nic złego nie zrobią, sama słodycz. Bo tutaj nie dzieje im się krzywda. Są ufne. Zazdrosne, jak się przy jednym za długo człowiek zagapi.
Pierwsza była Libra. Wychudzona, zaniedbana, spracowana. W ciąży. Los byłby dla niej przesądzony, po wyźrebieniu poszłaby na rzeź. Ma jakieś 18-20 lat. Po niej trafił Maks I, trzydziestoletni wałach. Staruszeczek, chory i wychudzony. Podawał nogę jak pies. Po trzech miesiącach było po Maksiu. Jest Caracas, na którego wołają Mundek, całuśny wałach, ale kiedyś panienki się do niego grzały. A końskie zaloty są bardzo ładne. Zwierzęta chodzą za sobą, obwąchują, obowiązkowo gra wstępna, bardzo czuła.
Jest też Duśka, dwuletnia klacz od sąsiadów. To prawdziwa gwiazda, pracować nie będzie. Ludzie mówią, jak koń nie pracuje, to rdzewieje. Duśka na początku gryzła i kopała, nie miała zaufania. Teraz pan do niej przychodzi, co w ułanach służył, woltyżerkę trenują. Będzie jak znalazł, gdy przyjadą tu dzieci, bo Hołubowiczowie chcą założyć fundację, która niosłaby pomoc niepełnosprawnym maluchom. Hipoterapia może być dla nich zbawienna. Myślą zwłaszcza o dzieciach z domów dziecka, które mają zaburzone emocje. Kontakt z koniem to dla nich szansa na inne życie, o wiele bogatsze.
Maksa II przywiózł Marek, a ostatnia jest Dalmacja, dziecko Libry. Marcowe narodziny były w Zbrzycy, Hołubowiczowie towarzyszyli przy porodzie. - A to wcale nie takie proste - mówi Helena. - Bo sam poród następuje często tak szybko, że można nie zdążyć. My patrzyliśmy na to, jak przychodziła na świat. Był doktor, wszystko poszło dobrze. Najpierw była karmiona butelką, potem zaczęła sama ssać.
Zbyszek wchodzi pod brzuszek
Konie to pasja, ale i obowiązek. Nie tylko głaskanie i przytulanie, także czyszczenie, pojenie, karmienie itp. Nie daliby rady, gdyby nie Zbyszek. Nie miał w życiu do czynienia z końmi. Teraz nie boi się wejść im pod brzuszek. Po szkole górniczej osiem lat tyrał po ziemią. Życie też dało mu w kość, jak go żona zostawiła, to zaprzyjaźnił się z butelką. Dzięki koniom wyszedł z tego. - Podoba mi się - mówi. - Ryby łowię, na grzyby idę, dom na kółkach mam, z końmi się oswoiłem. Nie chcę żyć gdzie indziej. Tylko tu.
Hołubowiczowie chwalą: obowiązkowy, pierwszy wstaje, zna się na robocie.
Na konie, które u Hołubowiczów czeka dobra emerytura, trzeba wydać dużo pieniędzy. Po marchew, bo trochę tańsza, jeżdżą aż pod Bydgoszcz. Sąsiedzi pomagają, jak mogą.
- Całego świata człowiek nie uratuje - uśmiecha się Helena. - Ale może choć trochę.
Syna i mamę ma we Wrocławiu. Dzwoni codziennie. Marcin do koni ma dystans, na komunię dostał jamniczkę, za to synowej się do koni oczy świecą. W styczniu urodzi. Może wnuk też będzie miał końskiego hopla, myśli Helena. Spogląda w okno, widzi Librę wcinającą marchew, i Dalmację, i wszystkie konie, które dzięki nim dożyją tu godnej starości. - Jest dobrze - myśli. I już się cieszy na przyjazd dzieci, tych, które też trzeba ratować przed rzeźnią tego świata.