Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Casanova spod Grudziądza - miał kobiety niemal w każdym mieście regionu!

Maciej Czerniak [email protected]
www.sxc.hu
Uwodziciel, "czaruś", łajdak - mówią o Grzegorzu P. jego kobiety z Grudziądza, Bydgoszczy, Torunia...

Ogłoszenie matrymonialne. Trudno o mniej romantyczny początek znajomości. Między Dorotą, a Grzegorzem jednak zaiskrzyło. To mało powiedziane - raczej wybuchł pożar. Ugasiła go dopiero lawina SMS-ów do kilkudziesięciu innych pań odkryta przypadkiem przez Dorotę.

Czterdziestkę skończyła już ładnych parę lat temu. Sama opowiada o sobie, że szukała miłości. Takiej na całe życie. Mądrej, dojrzałej. Gdy na ogłoszenie w gazecie odpowiedział Grzegorz, zaświtała jej myśl, nadzieja, że może jednak nie będzie sama.

Listy

Z początku tylko pisali do siebie. To był próbny czas, który Dorota nazywa "okresem buforowym". Tak na wyczucie, żeby się nie sparzyć. Jako, że mieszka w małej miejscowości pod Żninem, z początku wolała być ostrożna. Nie chciała spłoszyć Grzegorza, dopuścić do tego, by się przestraszył, że po przyjeździe do niej zastanie ją w małym komunalnym mieszkanku. To mogłoby przecież przekreślić wszystko, co tylko pięknego miało wydarzyć się między nimi później.

- Zupełnie, jakby czytał w moich myślach - opowiada Dorota. - Gdy do siebie pisaliśmy, trafiał w moje oczekiwania. Ja, która żyję z renty i nie mogę sobie pozwolić na żadne luksusy, zaczęłam marzyć o podróżach z Grzegorzem w różne miejsca. Te marzenia, z początku właściwie tylko nieśmiałe pragnienia, zaczęły - w miarę, jak pisaliśmy do siebie - przybierać realne kształty.

Do pierwszego spotkania doszło w marcu. To Grzegorz ją odwiedził. Jak było? Dorota mówi tylko: - Wspaniale. I uśmiecha się, jakby ten uśmiech mógł oddać całą lawinę emocji i uczuć towarzyszących spotkaniu.

Przeczytaj również: 100 tysięcy facetów w dwie dekady - taki cel postawiła sobie Ania. Bicie rekordu rozpoczęła w Bydgoszczy

- Nie byłam z mężczyzną od dziesięciu lat - opowiada. - W pewnym okresie mojego życia coś się załamało. Coś we mnie pękło. Może przez to, że zawiodłam się na mężu, łajdaku. Po rozstaniu z nim zajęłam się wychowaniem moich dzieci. Mam trójkę. Na związki nie miałam wtedy ani czasu, ani chęci.

Pojawienie się Grzegorza zmieniło wszystko. Miły, uroczy człowiek. - Był - mówi Dorota - niczym dar od losu. Przystojny, zadbany, z grzywą kruczoczarnych włosów. I to mimo czterdziestki na karku - opowiada. - Nosił się na sportowo, ale z gustem. Zawsze pachnący dobrą wodą kolońską. Gdy go zobaczyłam, od razu pomyślałam, że to facet z klasą. Kojarzył mi się z jakimś sławnym tenisistą.

Narcyz

Urzekła ją nie tylko powierzchowność mężczyzny, choć tej nie było czego zarzucić. - Elokwentny, miły, inteligentny - opowiada kobieta. - Miał nienaganne maniery.

Od pierwszego spotkania w mieszkanku Doroty minęło ładnych parę miesięcy. Grzegorz przyjeżdżał regularnie. I niby wszystko w porządku, a jednak... coś było nie tak.

- Nie chodziliśmy na zabawy. Gdy zaproponowałam spacer na wiejski festyn, wymigał się od tego - wspomina Dorota. Mówi, że wtedy po raz pierwszy w jej umyśle zaczęły kiełkować jakieś podejrzenia. No i to lustro. Wciąż się w nim przeglądał. - Zdałam sobie sprawę, że już wiele razy przyłapałam go, jak stoi przed lustrem i poprawia sobie włosy. Zapytałam, po co to robi? Tylko coś odburknął.

Bajer zaczyna blaknąć

Dorota uznała, że po czterech miesiącach znajomości nadszedł czas, by wreszcie zapytać Grzegorza o jego bliskich. - Jeszcze, gdy pisaliśmy ze sobą, wyznał, że jest kawalerem. Marzy o założeniu rodziny, o dzieciach. Mówił, że to nierealne, bo jest bezpłodny - opowiada kobieta. - Pomyślałam, że to nie przeszkoda, bo przecież ja mam dzieci. I może razem ułożymy sobie życie. Jak ognia jednak unikał tematu moich odwiedzin u niego w domu, pod Grudziądzem. Pewnego razu zadzwoniłam do niego i zapytałam, co by na to powiedział, gdybym kiedyś znienacka go odwiedziła. W słuchawce zapadła cisza. Wydawał się zbity z tropu.

Jak powiedziała tak zrobiła. Sto czterdzieści kilometrów "pekaesem" i stanęła przed jego domem położonym parę kilometrów od Grudziądza. Grzegorz mieszkał sam z matką w małym, lichym gospodarstwie. Niemodernizowanym od lat, zapuszczonym, zaniedbanym. - Pieniądze miał z dzierżawy dziesięciu hektarów ziemi - mówi Dorota.

Gdy tylko przyjechała, uwodzicielski blask "tenisisty" zaczął przygasać. Niby przez małe rzeczy, ale lśniący pomnik ich - tak myślała - wspólnych marzeń zaczynał pokrywać się matową patyną. - Zdumiało mnie, jak odnosił się do matki, starowinki - wspomina Dorota. - Zachowywał się, jak rozbestwiony bachor. Piotruś pan, gówniarz w ciele mężczyzny. Dbał tylko o siebie. Cały ten brud, bałagan, zagrzybione ściany mieszkania kontrastowały z jego świeżutko przez mamusię wyprasowanymi koszulami, marynarkami... No i znikał. Dwa, trzy razy w tygodniu wieczorami. Dowiedziałam się od jego matki, że przedtem jej wmawiał, iż jeździ do mnie.

Wizyta Doroty wyprowadziła Grzegorza z równowagi. - Najwyraźniej stracił czujność, bo zaburzyłam jego codzienna rutynę strojenia się, pacykowania przed lustrem - mówi Dorota, nie kryjąc zażenowania. Pewnego razu pod jego nieobecność znalazła trzy karty sim do komórki. Gdy włożyła jedną do swojego telefonu, osłupiała. - Znalazłam numery do piętnastu różnych Kasi, dwudziestu czterech Ani, czternastu Beat... - wylicza. - No i oczywiście SMS-y z gorącymi wyznaniami do nich. Okazało się, że w czasie, kiedy spotykał się ze mną, pisał, dzwonił i widywał się też z około setka innych kobiet. Miał je wszędzie: w Grudziądzu, Bydgoszczy, Toruniu, w Żninie, w Brodnicy, Tucholi... Myślałam, że dostanę zawału, kiedy to odkryłam.

Ciężka ręka donżuana

Grzegorz nie potrafił się wytłumaczyć. Nawet nie padły z jego ust wyświechtane słowa: "To nie tak, jak myślisz, kochanie".

Rozpętała się piekielna kłótnia, która z domu przeniosła się na podwórze gospodarstwa Grzegorza, a potem do obory. Nie przypominało to w niczym scen z polskich klasyków o przygodach czarujących uwodzicieli w stylu "Och, Karol", czy "Tulipan" z Janem Monczką w roli głównej. - Popchnął mnie, upadłam i uderzyłam w jakieś żelastwo w oborze - mówi Dorota. - Trafiłam do szpitala, założyli mi piętnaście szwów. Ale to już po operacji, bo okazało się, że zerwałam ścięgno. Nie chcę już znać tego łajdaka!

Z relacji innych sympatii Grzegorza wyłania się inny obraz Casanowy spod Grudziądza. - Grześ? - pyta Ela, trzydziestopięciolatka z Bydgoszczy. - To przecież taki czaruś... Uroczy, miły, szarmancki. Gdybym mogła, to chętnie bym się jeszcze raz z nim spotkała - w głosie kobiety słychać pewne rozmarzenie.

Casanowa czy Arsene Lupin?

- Pojechaliśmy razem nad morze - wspomina z kolei trzydziestoletnia brodniczanka. - Było cudownie. Wspaniały weekend. A, że babiarz? - śmieje się. - Wiedziałam, ale chodziło mi o przygodę, a nie związek na całe życie. Wprawdzie zniknął z dwustoma złotymi, ale potraktowałam to jako prezent dla niego.

Dorota twierdzi, że Grzegorz nie wyłudził od niej żadnych pieniędzy. - Chyba zbyt trzeźwo myślałam, żeby dać się na coś naciągnąć. Ale nie ręczę za to, czy przypadkiem nie okradał innych swoich kochanek.

Z naszych informacji wynika, że jak dotąd, żadna prokuratura w naszym regionie nie ma zarejestrowanej sprawy z Grzesiem w roli głównej. Inaczej, niż w przypadku innego donżuana zatrzymanego w lipcu we Wrocławiu. Liczący trzydzieści trzy lata Marcin S. też rozkochiwał w sobie kobiety. Gdy był już pewny, że wybranka nie wymknie się z sieci, jaką na nią narzucił, najczęściej proponował jej jakiś niezły biznes. Założenie firmy, spółki, itd. Ta wpłacała z reguły niemałą gotówkę na nowe firmowe konto, a Don Juan zwijał żagle i ślad po nim ginął. Działał w całej Polsce, a deptający mu po piętach kryminalni z komendy stołecznej zebrali dowody odkrywające jego mroczną stronę osobowości.

- Marcin S. był wielokrotnie notowany w policyjnych kartotekach i karany też za udział w zorganizowanej grupie przestępczej - informuje Edyta Wisowska z KSP w Warszawie. Siedzi już w areszcie. Za wyłudzenie, m.in. 50 tys. zł grozi mu osiem lat.

Nic nie wiadomo na temat podobnej działalności Grzegorza. Tak, czy inaczej najsłynniejszy polski uwodziciel Jerzy Kalibabka może spać spokojnie, bo ma zdolnego ucznia.

(Imiona niektórych osób zostały zmienione.)

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska