Wiadomo, że postawione zostaną zarzuty w sprawie zamachu bombowego na Waldemara W., ps. Książę. Świadkowie koronni obciążają także sędziów, adwokatów i jednego prokuratora. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych i w 2000 roku krajem wstrząsały informacje o krwawych porachunkach bydgoskiej mafii.
Cena życia
W 1996 roku znaleziono pływające w Zalewie Koronowskim zwłoki zastrzelonego Jarosława L., szefa, związanej z półświatkiem agencji ochroniarskiej "Help". Właśnie toczy się proces jego domniemanych zabójców - Adama N., ps. "Rzymianin", bezwzględnego i brutalnego bandyty, oskarżonego również o porwanie innego gangstera - "Szaszłyka" (uwolnił go detektyw Rutkowski, zresztą również zamieszany we współpracę z mafią) i Tomasza L., ps. "Pyciu", pracownika pizzerii.
Dwa i pół roku później - w styczniu 1999 r. zamordowany zostaje Piotr Karpowicz, dyrektor z PZU. Zamachowiec strzela do niego przed budynkiem jego firmy przy ulicy Wojska Polskiego w Bydgoszczy. Karpowicz ginie dobity drugim strzałem w głowę. Dopiero po kilku latach o zabójstwo oskarżony zostaje Tomasz G., wówczas dealer mercedesa z Brzozy, zdaniem świadków zleceniodawca morderstwa. Na ławie oskarżonych zasiadają też domniemany organizator zamachu - Henryk M., ps. "Lewatywa" oraz jego przyboczny - Adam S., "Smoła"i dwóch innych mężczyzn. Henryk M. miał za brudną robotę dostać 50 tysięcy. Proces w tej sprawie trwa od dwóch lat, a na wolność wyszło już dwóch oskarżonych, m.in. Tomasz G.
Tygiel zamachowców
W tym samym roku, w centrum miasta, wybucha bomba w samochodzie Waldemara W., ps. "Książę", szefa jednego z rywalizujących między sobą gangów. Wybuch urywa gangsterowi nogi. Waldemarowi W. udaje się przeżyć, a jego rywale dalej chcą się mścić. W październiku strzela do niego płatny zabójca. Ginie ochroniarz “Księcia", ale on sam znów wymyka się śmierci. Morderca - Krzysztof Wojtczak, protegowany mafii pruszkowskiej, zostaje dwa lata później skazany na dożywocie. Waldemar W. przeżyje jeszcze jeden, całkowicie nieudany zamach, zanim znajdzie schronienie w więzieniu, zatrzymany podczas rozboju w podbydgoskich Białych Błotach.
Także Henryk M. - "Lewatywa" pada ofiarą zamachu. Na początku marca 2000 roku, w dzień jego ślubu, staje się ruchomym celem; kula z karabinu rani go w bark. Na miejsce w chwilę później przyjeżdża straż miejska, zawiadomiona przez obserwującą podejrzanych mężczyzn sąsiadkę "Lewatywy". Zamachowcy nie mają czasu, żeby dokończyć swojej pracy. Oskarżonych przez lubelską prokuraturę czterech mężczyzn, byłych współpracowników Henryka M. sąd uwalnia od zarzutów w tej sprawie dwa miesiące temu. Prokuratura składa apelację. Niewykluczone, że "Stif", "Sałata", "Warszawiak" (skazany za udział w łódzkiej ośmiornicy)i "Szafir“ ponownie będą sądzeni.
Profesor wygrał 15 lat
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że świadkowie koronni Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie wyjawiają wciąż nowe szczegóły zbrodni bydgoskiej mafii. Najwcześniej na układ poszedł Marek W., zabójca z łódzkiej ośmiornicy, w przestępczym świecie określany mianem "profesora" - profesjonalnego zabójcy. W. jest przystojny, oryginalny (do "pracy" jeździł pociągami) i przede wszystkim piekielnie inteligentny. Pomimo, iż ostatecznie wycofuje się z zeznań, wyrok w sprawie dokonanych przez niego zabójstw na zlecenie i porwań jest, jak na takie zbrodnie, łagodny - 25 lat więzienia z możliwością ubiegania się o warunkowe zwolnienie po 15 latach.
Siodło Henryka
Również inni świadkowie rzucają nowe światło na krwawe wydarzenia sprzed lat. Z jednym z nich spotykamy się pod Toruniem. Mężczyzna ukrywa się w mieszkaniu, wskazanym mu przez śledczych. Na rozprawy przyjeżdża strzeżony przez antyterrorystów. Twierdzi, że ma wiele do stracenia, dlatego zgodził się na współpracę.
- Mówię to, co wiem, co usłyszałem z rozmów i ustaleń, których byłem świadkiem. "Księcia" próbował "odpalić" Henryk M. "Lewatywa" miał mu za złe, że nie chce z nim współpracować. "Książę" był gangsterem z prawdziwego zdarzenia, poważanym człowiekiem. A Henio był dojną krową i słabym facetem. Pruszków ciągle zakładał mu nowe "siodło". Nawet wizyta "Pershinga" w Bydgoszczy, który się z nim pokazał, była na pokaz. Chodziło tylko o to, żeby z niego wydoić jak najwięcej pieniędzy. A Książę mógłby pomóc mu zarabiać ich jeszcze więcej - opowiada. Jego słowa pokrywają się z protokołami zeznań z prokuratury, które zaczęły niedawno krążyć wśród oskarżonych i adwokatów.
Bomba, buty i wózek
Zdaniem mojego rozmówcy, Henryk M. przekupił Ukraińca, będącego na usługach Waldemara W. Ten podstawił ludziom "Lewatywy" auto "Księcia". Bombę wspawano. W momencie, kiedy wybuchała, mafiozo schylał się do schowka i tylko dlatego uniknął śmierci. Podobno "Lewatywa" pozwolił sobie na niewybredny żart: wysłał do szpitala, gdzie leżał W., kartonik z butami. Później jednak, żeby odsunąć od siebie oskarżenia, kazał jednemu ze swoich żołnierzy dostarczyć rannemu nowoczesny wózek.
Podobno Henryk M. stał też za dwoma pozostałymi zamachami.
- Wojtczakowi nie zapłacił, bo stwierdził, że praca nie została wykonana. Ostatni "odpał" na "Księcia" był chyba tylko na pokaz, bo strzelać zgodził się jakiś szeregowy ćpun, który później musiał uciekać z miasta, bo ścigał go też Henio. M. nie lubił ludziom płacić. Dlatego Adam S., który strzelał do Karpowicza, zamiast wypłaty został wywieziony do lasu. Tam go pobili i kazali mu być cicho. Karpowicz zginął, bo nie zgodził się na układ. Chodziło o wyciągnięcie kasy z ubezpieczenia prasy do zgniatania złomu, kupionej za kilkadziesiąt tysięcy, a wycenionej na kilka milionów. Prasa miała, już po kupnie, zostać "skradziona" w czasie transportu. O pieniądze poszło także Stefanowi Ch., "Stifowi" i Tadziowi S., "Warszawiakowi". M. ich oszukał na kasie. Chcieli się zemścić. Wzięli sztucer, ale Henio się nagle odwrócił, kiedy padł strzał. Drugi raz nie było czasu nabić, bo to by za długo trwało. To był specjalnie przygotowany nabój. Słyszałem, że to właśnie "Stif" i "Warszawiak“ podłożyli bombę pod samochód "Księcia". Mówiło się też o "Rzymianinie", który był co prawda wolnym strzelcem, ale w pewnym momencie "biegał" dla Henia - tłumaczy mężczyzna.
Byli tylko wykonawcami?
wiadek podaje także nieznane szczegóły zamachu na Jarosława L., szefa agencji "Help". W akcie oskarżenia mowa jest o 30 tysiącach, które rzekomi zabójcy - "Rzymianin" i "Pyciu" mieli zabrać ofierze, wcześniej namawiając L. do kupna za tę gotówkę strzelb mossberg.
- To było znacznie więcej kasy, dwie duże bańki (2 miliony złotych). A zabójstwo było planowane nie przez "Rzymianina", tylko kogoś innego. Wyżej postawionego w hierarchii .
Tajne śledztwa
W lubelskiej prokuraturze są również zeznania obciążające czterech bydgoskich adwokatów, dwóch sędziów i jednego prokuratora oraz funkcjonariusza biura spraw wewnętrznych Komendy Wojewódzkiej Policji. Tego śledczy nie potwierdzają. - Musielibyśmy wystąpić o uchylenie sędziom i prokuratorowi immunitetu. Nic takiego nie miało miejsca - mówi prokurator Ewa Piotrowska, rzecznik PA w Lublinie.
Prokurator Piotrowska częściowo potwierdza informacje o planowanych zarzutach w sprawie zamachów na Waldemara W.
- Wykonujemy czynności w tej sprawie. Obecnie poprosiliśmy o pomoc prokuraturę berlińską. Więcej szczegółów nie mogę ujawniać. Nasze działania są w dużej mierze utajnione - wyjaśnia rzecznik PA w Lublinie.
Z naszych informacji wynika, że Niemcy mają pomóc w przesłuchaniu świadka, który ma potwierdzić wersję świadków koronnych.