- Miała być uroczystość weselna naszej córki - na 14 sierpnia, więc odpowiednio wcześniej trzeba było zamówić lokal - opowiada pan Kazimierz. - A teraz trzeba go zamawiać nawet na półtora roku wcześniej.
Została spisana umowa, wpłacona zaliczka w wysokości 1 tys. zł, ale tymczasem w wyniku rodzinnej tragedii w rodzinie pana młodego ślub został oddalony w czasie. Więc trzeba było wszystko odwołać.
- Już 28 grudnia powiadomiłem właściciela Edenu, że z wesela będą nici i że chcemy odebrać wpłacone pieniądze - mówi nasz rozmówca. - A on - że nie ma pieniędzy, potem, że oddać wcale nie musi.
Żona pana Kazimierza postanowiła załatwić rzecz po dobroci. - Nie chciałam brać tego na krzyk - mówi. - Cierpliwie czekałam, co będzie dalej.
Skontaktowaliśmy się z Benedyktem Błażejewskim, właścicielem zajazdu Eden, a ten najpierw tłumaczył nam, że jest stratny, bo miał zablokowane miejsce na imprezę, ale na końcu zapewnił, że zaliczkę odda. - Gdyby dziesięciu moich klientów tak zrobiło, to poszedłbym z torbami - żalił się.
Mimo że obiecał uregulować dług jeszcze tego samego dnia, państwo Narlochowie dostali swoje pieniądze dopiero po dwóch dniach.
Od grudnia do końca czerwca to szmat czasu. I można bezkarnie obracać cudzym groszem. Bez żadnych sankcji. To naprawdę złoty interes...