Rozmowa z prof. Grzegorzem Jarzembskim prorektorem UMK, przewodniczącym rady programowej 4. Toruńskiego Festiwalu Nauki i Sztuki.
- Jakie refleksje nasuwają się panu po poprzednich trzech edycjach festiwalu, na kilkanaście dni przed rozpoczęciem kolejnej?
- Nie jest rzeczą festiwalu, by każda kolejna edycja za wszelką cenę wnosiła rewolucję do tej formuły, którą udało nam się wypracować i która wydaje się dobra. Wręcz przeciwnie. Wynika to przede wszystkim z tego, że festiwal jest przedsięwzięciem bardzo trudnym. Bo pokazywanie nauki - bo cały czas chcemy, by festiwal był prezentacją nauki i sztuki, a nie imprezą rozrywkową - jest przedsięwzięciem niezwykle trudnym, wymagającym powtarzania prób. Przy pierwszym festiwalu kierowaliśmy się intuicją wybierając te prezentacje, które wydawały się nam interesujące. Teraz wiemy, że trzeba mówić o nauce i sztuce więcej pokazując, tworząc może nie happening, ale np. inscenizację - jak festyn archeologiczny, czy Labirynt filozoficzny. Proszę zauważyć, ile trzeba mieć wyobraźni, by o filozofii mówić w ten sposób właśnie. Jest to, moim zdaniem, pomysł godny, opatentowania. Jasne, że przy pokazie chemicznym droga od laboratorium i zwykłej pracy naukowca do pokazu jest krótsza - eksperyment trzeba zrobić tylko bardziej efektownie. Mam wielki szacunek dla tych członków uniwersyteckiej społeczności, którzy podejmują trud by o tym, czym się zajmują, mówić inaczej. Oczywiście, w popularyzatorskim przedstawianiu nauki nie uniknie się pewnych skrótów i uproszczeń. Nigdy jednak nie można sobie pozwolić na przekłamania. Ale my tej cienkiej czerwonej linii między uproszczeniem a przekłamaniem nigdy nie przekraczamy.
- Jak można ocenić zainteresowanie festiwalem?
- Bardzo nas cieszą telefony czy e-maile np. z Ostródy ("Chcę przyjechać na festiwal") czy Bydgoszczy ("Zazdroszczę wam, będę z wami w ten weekend"). To świadczy o tym, że młodzież jest złakniona takich rzeczy. Bo to nieprawda, że ona chce tylko rzeczy prostych, łatwych i przyjemnych. Młodzież potrzebuje pewnego punktu odniesienia, podświadomie każdy młody człowiek zastanawia się: "co jestem wart?", "ile mogę pojąć?". My dajemy im możliwość rozeznania, czy ich wyobrażenia o chemii czy archeologii odpowiadają rzeczywistości. Wierzę, że na pewnych decyzjach co do dalszego kształcenia zaważył festiwal.
- W takie wyjątkowe dni naukowcy i studenci UMM wspólnie z publicznością trochę bawią się nauką?
- Na pewno tak. Ale z mojego punktu widzenia to ogromna praca i wielka odpowiedzialność. Podejrzewam, że szczerze cieszyć się będę dopiero dzień po zakończeniu festiwalu. I to też nie długo, bo już mamy ustaloną datę 5. edycji. UMK podjął się olbrzymiego zadania. Proszę sobie wyobrazić jakąś agencję czy impresariat, który robi 150 imprez co roku przy takim budżecie jak mamy i przy takich ogromnych oczekiwaniach społecznych. Nasze imprezy są recenzowane, a te recenzje bywają czasem zwięzłe i brutalne. I my wyciągamy z tego wnioski. Trzeba mieć świadomość, że to nie jest tak, że w środę mam wykład, a w piątek go powtarzam na festiwalu. Chwała i ogromne podziękowanie tym wszystkim, którzy potraktowali sprawę poważnie, jako pewien obowiązek.
- Czy w związku z festiwalem objawiły się jakieś szczególne talenty popularyzatorskie?
- Myślę, że wielu z nas zrozumiało, że generalną tendencją w obecnym czasie jest "żeby być, trzeba pokazać". Wielu kolegów takie talenty objawiło. Nie chcę wymieniać nazwisk, żeby nie skrzywdzić tych, których nie wymienię. Okazało się, że są ludzie, dla których to może być pasją. Równie ważną, jak badania naukowe.
