Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ciągle w drodze

Małgorzata Święchowicz
Gdy wychodzi z dziewczynkami na spacer,  znów się śmieje.
Gdy wychodzi z dziewczynkami na spacer, znów się śmieje. Małgorzata Święchowicz
Teraz, kiedy córeczki gonią się na czworakach po domu, ona nie może być smutna. Nawet nie umie już smutku udawać. Przez niepohamowaną radość Wiesławy Dąbrowskiej arabska telewizja musiała zmienić scenariusz filmu.

     - Jakoś nie mogłam przestać się śmiać - mówi Dąbrowska. Ekipa telewizji ART specjalnie przyleciała z Arabii Saudyjskiej, z gotową koncepcją: scenki z dziećmi, jej dotychczas smutne życie, coś z przedszkola, ze szkoły, kościoła. Ale ilekroć sama Dąbrowska miała stanąć przed kamerą i powiedzieć, jak to było przed operacją dziewczynek, nie mogła odtworzyć tamtego smutku. A radosna nie bardzo pasowała im do scenariusza.
     Dni są podobne i piękne
     
Wiesława Dąbrowska, 38 lat, z zawodu krawcowa, z obowiązku - pielęgniarka, z miłości - matka, z wyboru - samotna. Cierpliwie podaje dziewczynkom leki (strzykawką do buzi, bo tak najsprawniej), przewija, cewnikuje (co trzy godziny - jedną i drugą). Później trzeba zmienić woreczki z kałem, bo dziewczynki są przed operacją zamknięcia stomii.
     Dni są bardzo do siebie podobne, a najpiękniejsze, gdy nie trzeba jechać do Centrum Zdrowia Dziecka, na kolejne zabiegi, ćwiczenia, masaże. Rano wstają, śniadanie, rehabilitacja z panią Elą, spacer. Cieszą się, gdy jest piękna pogoda, i gdy mogą sobie z domu wyjechać wózkiem do piaskownicy, a nie do szpitala.
     Po drzemce w południe trochę pobroją. Dąbrowska nie zagania dziewczynek w jeden kąt. Mieszkanie, które im burmistrz wyremontował, ma 80 metrów, więc mogą raczkować od żółtego pokoju do różowego, a z różowego do kuchni, a z kuchni znów do pokoju... Najpierw Olga na czworakach goni Darię, później Daria - Olgę. Mama pilnuje, żeby jak już się dogonią, jedna nie pogryzła drugiej.
     - Olga, to ho ho, jest szybka. Ciągoty do gryzienia miała jeszcze przed rozdzieleniem - mówi Dąbrowska. Wtedy siostry nie mogły od siebie uciec, i jedna w starciu z drugą była bez szans. A Dąbrowska była bez humoru, w nerwach, w żądaniach, żeby ktoś w końcu pomógł jej zrośniętym dziewczynkom! Kłóciła się o lepsze z lekarzami, z ojcem dzieci... On mówił, że spać przez to nie może. A i ona nie miała spokojnego snu.
     Burmistrz Janikowa, Andrzej Brzeziński, zastanawiał się nawet, czy jakiejś terapii nie zorganizować. Teraz mówi, że od tej Arabii Saudyjskiej Wiesława Dąbrowska zrobiła się całkiem inna. - Normalniejsza - mówi. On za to miał przez jakiś czas całkiem nienormalne życie, jak na burmistrza małego miasteczka pod niewielkim Inowrocławiem. Dziennikarze w kółko dzwonili, podpytywali, jak tam bliźniaczki? I co też nowego burmistrz dla bliźniaczek zrobił? Teraz już spokój, nikt w sprawie dziewczynek nie dzwoni. Tylko w ostatni piątek był u burmistrza ambasador Arabii Saudyjskiej.
     - Taka kurtuazyjna wizyta - mówi.
     Ambasador nie przyjeżdżałby kurtuazyjnie do burmistrza, gdyby nie bliźniaczki. Chciał sprawdzić, co u nich. A ponieważ z wyglądu bardzo przypomina doktora Abdullaha Al-Rabeeaha, który je operował w Rijadzie, małe od razu wpakowały się ambasadorowi na ręce i nie chciały puścić. Zdaje się, że on mówił coś o zakończeniu misji w Polsce, o tym, że wraca do Arabii, że musi się pożegnać, ale one trzymały go kurczowo.
     - Co ambasador do drzwi, one w ryk. Wychodził i wracał, bo było mu żal, że tak płaczą - wspomina Dąbrowska. Nie pozwoliły mu dojść do samochodu.
     - W końcu zażartowałam, trudno panie ambasadorze, musi pan je zabrać ze sobą.
     Niejedno upodobanie
     
Daria z Olgą urodziły się 8 października 2003. Miały wspólną miednicę, częściowo wspólny kręgosłup, układ moczowo-płciowy, odbyt. Mama kupowała dwie pary jednakowych śpiochów, pruła na plecach, łączyła boki rzepami.
     Dziewczynki przez pierwsze piętnaście miesięcy swojego życia miały wspólne ubranie, ale nigdy wspólnych upodobań. Gdy jedna chciała się bawić, drugiej akurat chciało się spać. Jedna chciała poleżeć, druga posiedzieć. Gdy skończyły rok, ważyły razem 20 kilogramów. Coraz trudniej było je kąpać, wsadzić do wózka. Lekarze w Polsce ociągali się z operacją rozdzielenia, w Filadelfii odmówili, w Londynie byli chętni, ale trzeba byłoby zapłacić za pobyt w szpitalu przynajmniej 50 tys. funtów.
     Tak więc propozycja operacji w Arabii Saudyjskiej, natychmiastowa i za darmo, spadła Dąbrowskiej, jak z nieba. Ale i tę historię wszyscy już znają: następca tronu książę Abdullah Ibn Abdulazis al Saud sfinansował nie tylko przelot do Rijadu, badania, operację, ale też ponadtrzymiesięczny pobyt w Arabii Saudyjskiej dzieci, ich mamy oraz Jolanty Jeżewskiej, 28-letniej lekarki z Bydgoszczy, która była opiekunem i tłumaczem.
     Wiesława Dąbrowska słyszała, że to wszystko kosztowało 1,5 mln dolarów. Ale nikt nigdy jej tego oficjalnie nie powiedział.
     - Tam wszyscy są tacy mili, tacy życzliwi - mówi.
     Tej życzliwości jej teraz czasami brakuje.
     Zastanawia się, czy może ludzi krępuje to, że ona przez tę Arabię taka sławna? Może myślą, że niczego jej już nie potrzeba? Gazety pisały, że dziewczynki zostały obsypane przez Saudyjczyków diamentami i złotem.
     - Bzdury - mówi Wiesława Dąbrowska. - Wierutne bzdury.
     Bo co tam dziewczynki dostały? Ubranka i pluszaki. Przyleciało do Polski osiem wielkich kartonów zabawek, głównie białych miśków z czerwonymi serduszkami. Każdy, kto je odwiedzał w szpitalu w Rijadzie, przynosił biało-czerwonego misia. Na spacerze, przed opercją i po operacji, w drodze na rehabilitację, wszędzie dziewczynki dostawały całusy i maskotki. A na koniec dostały drzewko z kolorowych baloników, a pod nim dwa miśki z wózkiem, który jest tak piękny i kruchy, jakby na chwilę tylko wyjechał z Dessy. Na razie mama nie pozwala dziewczynkom tym wózkiem się bawić.
     Tato i SMS-y
     
Daria od operacji przybrała na wadze, Olga trochę schudła, więcej się rusza. Nie posiedzą koło siebie, Daria czasami próbuje się zaopiekować Olgą - karmi ją na siłę. A jak ze stosu zabawek wygrzebie telefon, zaraz przykłada siostrze słuchawkę do ucha.
     - Tęsknię. Bardzo. Chciałbym je zobaczyć - zapewnia Janusz Kołacz, ojciec Darii i Olgi. Gdy były w szpitalu w Rijadzie, przez ponad trzy miesiące ich nie widział, tylko tyle co w telewizji i w gazetach. A i teraz widuje rzadko. - Odkąd wróciły, mogłem je odwiedzić ze trzy, może cztery razy - mówi rozżalony.
     Z Wiesławą Dąbrowską nigdy nie wziął ślubu, choć, jak twierdzi, bardzo chciał. Mieszkali razem, ale przed operacją rozdzielenia córek nerwy były straszne, więc w nerwach robili sobie przykrości, aż on bał się jej, ona jego. A najbardziej zawsze szło o piwo, że nie powinien pić, a pije.
     22 marca kupił kwiaty, pojechał na Okęcie przywitać je wracające z Rijadu. Mógłby na przykład dając kwiaty, jeszcze raz oświadczyć się Wiesi. Ale się nie oświadczył. Nawet się dobrze nie przywitał.
     - Wszyscy mogli wziąć moje córki na ręce, tylko nie ja.
     I ta zadra została. I ta niemożność dogadania się w sprawie odwiedzin.
     - Nie mogę się doprosić, SMS-uję, błagam o spotkanie. Powiedziała, że mogę tylko w niedzielę, dwa razy w miesiącu, najwyżej godzinę i do widzenia.
     Tak więc nie rozmawiają ze sobą, tylko wysyłają SMS-owe komunikaty.
     Ona, krótko, że można przyjść wtedy i wtedy. On, krótko, że wtedy akurat nie, bo pracuje.
     Ona tłumaczy, że musi to jakoś uporządkować, żeby on nie zaglądał, kiedy mu się podoba, bo rozprasza dziewczynki w czasie rehabilitacji.
     On z kolei, że chyba pójdzie z tym do sądu, bo dziewczynki przecież za nim tęsknią, płaczą. Kiedyś zrobił im zdjęcia na których widać, że wyciągają do niego rączki.
     Ona na to, żeby nie mówił takich rzeczy, bo dziewczynki już takie są przylepne, lgną do wszystkich. To im zostało ze szpitala w Rijadzie. Tam zawsze spóźniały się na rehabilitację, bo kto zobaczył bliźniaczki, przystawał, zagajał, wyciągał ręce. To i one wyciągały, rwały się do ludzi. Pielęgniarkom unosiły czadory, patrzyły z ciekawością, co też kryje się pod zwojami czarnego materiału. Lekarzom zaglądały do kieszeni fartucha, wybierały drobne.
     - Dlatego niech on nie mówi, że dziewczynki jakoś szczególnie do niego wyciągają ręce - tłumaczy Wiesława Dąbrowska. - One ręce wyciągają do każdego.
     Cudowna pani Lonia
     
Dąbrowska sama wszystko załatwia - zamówienia na cewniki, recepty, leki, zabiegi. - Zawsze wszystko było na mojej głowie - mówi. Więc to nic nowego.
     A to, że przez chwilę była najsłynniejszą samotną mamą w Polsce? Nie na wiele się zdało.
     - Gdy dziewczynki były operowane, całe Janikowo trzymało kciuki. Wtedy to się czuło - mówi siostra Wiesławy, Barbara.
     A teraz, co się czuje?
     - Nic - mówi Wiesława. - Choć, oczywiście, nadal jest parę cudownych osób. _Cudowna jest pani Lonia z "Bobasa", i pani Halinka z zabawkowego, i pani Cybulska, która prowadzi kiosk. Zawsze pyta, jak tam dziewczynki? A dziewczynki już wiedzą, że w kiosku u pani Cybulskiej są lizaki.
     Poza tym jakoś się żyje, powoli. Kontaktu z Dąbrowską nie szukają inne mamy bliźniąt syjamskich, choć można by się było tego spodziewać. I nie odwiedzają jej już tłumy reporterów. Nawet koleżanki z zakładu krawieckiego, w którym pracowała, nie przyszły ani razu. Przychodzi tylko Gabrysia Jóźwiak, która mieszka tu niedaleko i jest już na emeryturze.
     Firma ubezpieczeniowa przysłała dziewczynkom polisy - jedną na usamodzielnienie się w dorosłym życiu, drugą na pogodną jesień.
     Raz ochroniarze z janikowskiego stadionu zajrzeli przed meczem, bo Dąbrowska akurat chciała poprzestawiać meble i potrzebny był ktoś silny, więc pomogli. I raz z Bydgoszczy przyjechali pan Dariusz i pan Czesiu - kierowcy karetki, którą kiedyś, przed operacją, bliźniaczki jeździły do szpitali w Łodzi i Krakowie. Kiedyś nawet pan Dariusz z panem Czesiem zrezygnowali z urlopu, żeby je zawieźć na badania. Teraz już nie wożą, siła wyższa. Gdy po powrocie z Rijadu trzeba było jechać do Centrum Zdrowia Dziecka, Dąbrowska zadzwoniła do Bydgoszczy, żeby tak jak dawniej, dali jej karetkę. -
Ale od pani doktor usłyszałam, że skoro jestem taka sławna, to poradzę sobie bez nich. Odmówiła.
     Na szczęście janikowski burmistrz dał swój samochód z kierowcą. I kupił dziewczynkom samochodowe foteliki, więc jeżdżą do Warszawy bez łaski Bydgoszczy. A jeżdżą często, w zasadzie stale jakby są w drodze - trzy tygodnie w Janikowie, dwa tygodnie na zabiegach w Centrum Zdrowia Dziecka, i znów trzy tygodnie tu, dwa tam...
     -
Może da się coś z tym zrobić - mówi burmistrz Brzeziński. Obiecał, że wystąpi do Narodowego Funduszu Zdrowia o zakontraktowanie zabiegów na miejscu, w Janikowie. Może u pani Eli, która zna bliźniaczki od urodzenia? Ćwiczyła z nimi, zanim zostały rozdzielone. I teraz ćwiczy codziennie.
     - _Przed nami, dziewczynki, jeszcze dużo pracy
- uprzedza pani Ela, żeby nie były zdziwione. A dziewczynki patrzą na nią spod byka, bo nie lubią, gdy je męczy.
     - Raczkują, to już dużo - pani Ela układa bliźniaczki na materacu, sprawdza, jak tam nóżki. Najpierw Daria.
     - Potrzebna korekta od biodra.
     I bierze się za Olgę.
     - Powoli trzeba pionizować.
     Dziewczynki patrzą nieufnie. Znów ćwiczenia.
     Nie lubią.
     - I trzeba wdrażać hydromasaż.
     Nie znoszą.
     Zdecydowanie bardziej lubią bawić się z innymi dziećmi przed blokiem - lepią babki z piasku i podają mamie na łopatce, żeby posmakowała.
     Albo bawią się w ciemno - jasno. Odkryły właśnie cudowne właściwości kontaktów. Najlepiej byłoby, żeby Darię ktoś trzymał przy jednym kontakcie, a Olgę przy drugim.
     Jest szansa na przyszłość
     
20 czerwca znów muszą pojechać do szpitala. Po tym badaniu będzie wiadomo, czy już można je przestać cewnikować.
     Wiesława Dąbrowska jest dobrej myśli. Tak samo, jak ze stomią. - Da się ją zamknąć - wierzy. Wtedy dziewczynki nie musiałyby już korzystać z woreczków przyklejanych na brzuchu.
     Choć lekarze w Polsce wspominają, że to się raczej nie uda.
     - Mówią, że trzeba będzie zostawić woreczki albo u jednej i drugiej przeprowadzić rurkę przez pępek, co na jedno wychodzi - złości się Dąbrowska (i to jest jedyny moment, kiedy znów denerwuje się, jak dawniej). W Rijadzie mówili jej co innego.
     - Dawali nadzieję, że ciągłość jelita może być odtworzona - przyznaje doktor Jeżewska. - Byli w stanie przeprowadzić zabieg tam na miejscu, ale wtedy trzeba byłoby przerwać rehabilitację. Uznali, że ćwiczenia są ważniejsze. Oczywiście, co do prawidłowego funkcjonowania zwieraczy nigdy nie wypowiadali się ze 100-procentową pewnością, bo w medycynie nic nie jest pewne na 100 procent. Ale dawali duże szanse.
     Tak więc Wiesława Dąbrowska chce skorzystać z szans, które dali dzieciom w Rijadzie. I jest dobrej myśli. Gdy wychodzi z dziewczynkami na spacer, znów się śmieje. Jak w czasie kręcenia filmu przez arabską ekipę telewizji ART.
     Nie wie, co z tego filmu wyszło. Obiecali, że jak będzie gotowy, przyślą kopię.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska