To był falstart kolarzy torowych w Tokio. We wtorek w sprincie indywidualnym wystartował Mateusz Rudyk, nasza największa nadzieja na medal na welodromie. - Jadę do Tokio po złoto. Wszystko co robię od pięciu lat, a zwłaszcza kilkunastu miesięcy, robię z myślą o walce o medal - odważnie deklarował kolarz Stali Grudziądz.
We wtorek nie powiodło nam się w sprincie drużynowym, ale środa miała należeć do Rudyka. To w końcu w sprincie indywidualnym zdobywał Puchar Świata, zdobywał brąz na mistrzostwach globu.
Obawialiśmy się rywalizacji z Holendrami w strefie medalowej, ale grudziądzanin nawet się do niej nie zbliżył. Eliminacje były zachęcające - siódmy wynik, czas 9.472 był lepszy od rekordu świata Jasona Kenny’ego.
W 1/32 finału grudziądzanin był faworytem rywalizacji z Nowozelandczykiem Samem Websterem (18. czas), ale był wyraźnie słabszy. Przegrał także swój repasażowy wyścig, tam z kolei z Amerykaninem Muhammadem Sahromem i Kanadyjczykiem Hugo Barrettem.
Nieco lepiej poszło drugiemu polskiemu sprinterowi Patrykowi Rajkowskiemu, który awansował do 1/16 finału, ale tam uległ Maximilianowi Levy’emu z Niemiec.
Mateusz Rudyk ma jeszcze przed sobą start w keirinie w sobotę. Wczoraj w tej konkurencji rywalizowała Urszula Łoś. Grudziądzanka była trzecia w swoim wyścigu za Kanadyjką Lauriane Genest i Amerykanką Madalyn Godby. Do bezpośredniego awansu zabrakło niewiele, 0,08 sek. Taką samą lokatę Łoś zajęła w repasażu - tym razem za Holenderką Shanne Braspennincx i Niemką Emmą Hinze - i odpadła z rywalizacji.
