- Deszcz nas omija - mówi Sylwester Stawiński, gospodarz z miejscowości Łęka (woj. łódzkie). - Nie wyobrażam już sobie uprawy warzyw bez systemu deszczowania - dodaje. Uprawia m.in. paprykę, koperek, fasolkę, marchew. - Do podlewania wykorzystuję wodę ze stawu - dodaje. - W Polsce deszczuje się głównie warzywa, ale niedawno przejeżdżałem przez Niemcy i widziałem, że tam podlewają nawet pszenicę!
Czytają projekt i Liczą koszty
Maciej Przybylski z Szostki (woj. kujawsko-pomorskie) deszczuje przede wszystkim warzywa, ale czasami również pszenicę. - Wiem, że przez niektórych to może być źle postrzegane, iż tak cenne dobro, jakim jest woda „marnuję” do podlewania zbóż, które w dodatku są tanie. Ale jestem rolnikiem i żal mi także pszenicy, dlatego chociaż ze dwa razy ją przedeszczuję. Przynajmniej na razie, dopóki nie ma opłat za korzystanie z wody.
Gospodarz słyszał o tym, że Polska powinna realizować unijną dyrektywę wodną i dlatego m.in. rolnicy mają płacić za korzystanie z własnych ujęć. - Wyliczyłem, że godzina deszczowania może kosztować nas ok. 80 zł - mówi Przybylski. - W przypadku nawadniania warzyw koszty będą najwyższe. Czy ktoś nam zapłaci za wyprodukowanie np. droższych warzyw? Nie sądzę.
Piotr Witczak ze Świętokrzyskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego uważa, że takie opłaty staną się dodatkowym kosztem: -Jednak trzeba pamiętać, że to, czy to się będzie opłacać czy nie, zależy zawsze od ceny, jaką producenci uzyskują za swoje zbiory. W tej chwili ceny wielu produktów są na bardzo niskim poziomie. Rolnicy raczej będą ograniczać produkcję niż inwestować w systemy nawodnień. Trzeba również pamiętać, że w wielu miejscach rolnicy nie będą mieli możliwości nawadniania ze względu na brak zasobów wodnych do wykorzystania w tym celu. Nieprawidłowe i zbyt intensywne nawadnianie degraduje również środowisko i powoduje zasolenie gleb.
W woj. świętokrzyskim rolnicy nawadniają głównie warzywa (także ziemniaki).
Karol Kłopot, główny specjalista ds. warzywnictwa w Lubelskim Ośrodku Doradztwa Rolniczego w Końskowoli: - W przypadku wprowadzenia nowych opłat, o których mowa w nowelizowanej ustawie (1,64 zł /m3), nawadnianie będzie opłacalne jedynie przy bardziej dochodowych uprawach (np. owoce miękkie, papryka, ogórki). Warunkiem minimalizowania kosztów będzie również wybranie odpowiedniego systemu nawodnieniowego, jakim jest nawadnianie kroplowe oraz umiejętne jego stosowanie, co wcale nie jest takie proste. Jeżeli niedobory wody w nadchodzących latach będą sięgały 100-200 mm/ha (tj. 1000-2000 m3) to koszt nawodnienia 1 ha może wynieść 1640-3280 zł. Należy zastanowić się także, ilu rolników potrafiących liczyć, będzie legalizowało swoje studnie.
- Mam nadzieję, że za korzystanie z wody z własnego stawu nie będę musiał płacić - dodaje gospodarz z woj. łódzkiego.
Byle bez straszenia
Zdaniem Jana K. Ardanowskiego, wiceprzewodniczącego sejmowej komisji rolnictwa, sprawa opłat za korzystanie z wody budzi tyle negatywnych emocji, ponieważ w projekcie nowelizacji ustawy zapisano stawki sugerowane przez Brukselę. - Minister Krzysztof Jurgiel walczy o to, by te opłaty były jak najniższe - twierdzi Ardanowski. - W przypadku korzystania ze studni głębinowych będą one niewielkie. Nie można jednak nie zauważyć problemu z obniżającym się poziomem wód. Otrzymujemy informacje z różnych części kraju, że wysycha coraz więcej studni głębinowych zasilających gminne wodociągi. Dlatego nie można korzystać z wody bez ograniczenia i trzeba zrobić wszystko, by zatrzymać ją także poprzez małą retencję.
Ardanowski uważa, że na temat proponowanych opłat powstało wiele przekłamań: - Nie wiem, skąd wzięły się wyliczenia, że gospodarstwa rybackie będą musiały płacić miliony złotych, jeśli roczna stawka za hektar stawu rybackiego może wynieść 4- 6 złotych! Niepotrzebnie straszy się także rolników opłatami za wodę pochodzącą z własnych jezior, czy stawów. Nie będzie opłat za korzystanie z wód powierzchniowych! Mam nadzieję, że to zachęci gospodarzy do tego, by zadbać o wszelkie śródpolne oczka wodne, stawy, czy jeziora. Dotąd bywało z tym różnie. Jedni dbali, inni zasypywali je (także rowy melioracyjne), by mieć więcej pól. Rolnicy nie mogą myśleć tylko o tym, w co zainwestować, jaką maszynę kupić, ale i o tym, co zrobić, by zatrzymać wodę. To zadanie także dla samorządowców.
Pług popada w niełaskę
Rolnicy w różnych częściach kraju coraz większą wagę przywiązują właśnie do zatrzymania wody w glebie. - Chociaż ostatnio trochę popadało, to i tak nadal mamy suszę glebową - mówi Jerzy Wzorek z Witoldowa (woj. kujawsko-pomorskie). - Dlatego zmieniłem technologię uprawy i z pługa coraz rzadziej korzystam.
Piotr Witczak z SOOD twierdzi, że w woj. świętokrzyskim rolnicy zapobiegają suszy głównie przez stosowanie płodozmianu i siew poplonu: - Wprowadzają dzięki temu duże ilości materii organicznej do gleby. Posiada ona wtedy większą możliwość magazynowania wody. Zmniejsza również ilość zabiegów agrotechnicznych gleby. Najczęściej jest to uprawa pożniwna, orka i siew agregatami uprawowo-siewnymi. Niestety, zbyt wolno rozwijają się w naszym regionie uproszczone systemy uprawy, w których rezygnuje się z orki.
Sposoby na zatrzymanie wilgoci
- Zatrzymaniu wody w glebie sprzyja wprowadzenie jak największej ilości materii organicznej, uprawa bezorkowa, z mulczowaniem - wylicza Marek Radzimierski z Kujawsko-Pomorskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego. - Pojawiła się także tendencja do zmiany terminów siewów - wcześniejszych w przypadku odmian jarych i późniejszych dla odmian ozimych. Wiele jednak zależy od pogody, bo ostatnie zimy stały się krótsze, nawet w grudniu było ciepło. Czy tak będzie w najbliższych latach? Nikt tego nie wie, więc zmiany terminów siewów mogą być ryzykowne. W minionym roku niektórzy celowo siali np. zboże w grudniu i zapowiadają, że w tym roku też opóźnią siewy. Nie każdy jednak chce ryzykować.
- Nie jestem zwolennikiem przesuwania terminów siewów - dodaje Jerzy Wzorek. - Uważam, że do wszelkich „nowinek” trzeba podchodzić z rozsądkiem. Niektórzy zachwycali się np. siewem buraków w mulcz. A u mnie, gdzie są ciężkie gleby, to się nie sprawdza.