MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Coraz więcej napadów na banki!

Jacek Deptuła [email protected] tel. 52 32 63 138
Z banku przy ulicy Krasińskiego w Bydgoszczy ukradziono kilkanaście tysięcy złotych. Najkosztowniejsze są jednak przestępstwa bankomatowe - w ub. roku zrabowano w ten sposób około 10 mln zł
Z banku przy ulicy Krasińskiego w Bydgoszczy ukradziono kilkanaście tysięcy złotych. Najkosztowniejsze są jednak przestępstwa bankomatowe - w ub. roku zrabowano w ten sposób około 10 mln zł Fot. Tomasz Czachorowski
Na banki najczęściej napadają amatorzy dramatycznie potrzebujący gotówki - choćby i na święta.

"To jest napad, wszyscy na podłogę!". Za moment słychać ostrzegawcze strzały w sufit banku. Zamaskowani bandyci ładują grube pliki banknotów do worków...

Takiego scenariusza w ostatnim dwudziestoleciu polscy bankowcy jeszcze nie przerabiali. Ale wydaje się, że wszystko przed nami. W krajach Unii Europejskiej do napadu na banki dochodzi - statystycznie - co półtorej godziny. Jednak rekordy tych przestępstw padają w Stanach Zjednoczonych. Czteromilionowe Los Angeles zbliża się szybko do liczby... dwóch napadów dziennie! Tylko w ubiegłym roku było ich ponad pięćset.

Cicha, spokojna ajencja

- W Polsce celem bandytów najczęściej są małe placówki lub ajencje bankowe obsługiwane przez jedną lub dwie osoby, gdzie często nie ma ochrony, a zabezpieczenia techniczne pozostawiają wiele do życzenia. Nie ma kamer lub są źle zainstalowane - mówi podkomisarz Mariusz Góra z Komendy Głównej Policji. I ma rację.

Szamotuły, południe, 20 września tego roku.
Elegancko ubrany i modnie ostrzyżony ksiądz Norbert J. wchodzi do małej ajencji PKO. Trzymanym w ręku nożem terroryzuje kasjerkę. - Dawaj pieniądze - mówi stanowczym głosem. Przerażona kobieta wyciąga z kasety pięć tysięcy złotych, które Norbert J. szybko upycha w kieszeni i wybiega z banku. 37-letni kapłan zostaje ujęty w ciągu godziny na przystanku autobusowym. Kasjerka podała dokładny rysopis. Przy sobie ma zrabowane pieniądze. Policjanci początkowo nie wierzą, że napastnik jest księdzem.

Kraków, 21 września.
Dwóch młodych bandytów w pończochach na twarzach wdziera się do banku na osiedlu Wandy. Kradną co najmniej 30 tysięcy zł. Dwie godziny później kolejny napad na bank przy placu Bieńczyce. Bandyci uciekają z 10 tysiącami.

Centrum Bydgoszczy, 6 października, tuż po godzinie 10.00.
Do banku przy ul. Krasińskiego wchodzi dwóch mężczyzn w dresach i kominiarkach. W policyjnych raportach pisze się, że "sterroryzowali obsługę przedmiotami przypominającymi broń", zabierają pewną sumę pieniędzy i uciekają.

Wrocław, 3 listopada, godzina 14.30.
Do banku przy ulicy Hermanowskiej wbiega dwóch mężczyzn, oczywiście w kominiarkach. Grożąc pistoletem lub jego atrapą rabują cztery tysiące złotych...

To zaledwie kilka ostatnich tygodni. Wiele wskazuje na to, że ten rok będzie w Polsce rekordowy pod względem liczby napadów na banki. Od stycznia do września w całym kraju zanotowano już blisko 80 napadów, podczas gdy w 2008 roku było ich raptem pięćdziesiąt. Wzrost liczby tego typu przestępstw nie ominął naszego regionu. Licząc od początku tego roku ostatni napad na bank przy ul. Krasińskiego był czwartym w Kujawsko-Pomorskiem. To dwa razy więcej aniżeli w 2008 roku.

Przyjaźni bankowcy

Mariusz Góra z Komendy Głównej Policji nie ma wątpliwości, że ogromny wpływ na liczbę i powodzenie napadów ma bliskość klienta i bankowca.

- Bezpowrotnie minęły czasy, kiedy kasjer pracował w pomieszczeniu, które od klientów oddzielone było pancerną szybą - tłumaczy. - Dziś banki pracując nad ociepleniem wizerunku, pragną być jak najbardziej przyjazne ludziom, dlatego wytrzymałe szkło zwykle jest zastępowane przez tradycyjne biurka lub co najwyżej wysokie lady. Stwarza to poczucie bliskości i otwartości na potrzeby klienta.

Wszystko to zachęca przestępców do działania. Małe placówki bankowe rezygnują nie tylko z najlepszych zabezpieczeń, ale także z ochrony. Zasada jest bowiem taka: banki, w których przechowywane jest mniej niż pół miliona złotych polskie prawo nie zobowiązuje do zatrudniania służb ochroniarskich. Małe placówki stają się więc dość łatwym łupem dla szukających szybkiej gotówki przestępców. Napad na nie w rzeczywistości niewiele różni się od rabunku osiedlowego sklepu, w którym również nie ma ochroniarzy.

Bankowcy regionu - z oczywistych względów - nie chcą wypowiadać się na temat ochrony swoich placówek. Mówią tylko, że dysponują najnowocześniejszym sprzętem elektronicznym, systemami kamer i błyskawicznego powiadamiania policji. Tłumaczą również, że każdy, nawet najmniejszy oddział ma ochronę. - To nie do końca tak - mówi jeden z pracowników dużego bydgoskiego banku. - Główne siedziby są rzeczywiście znakomicie strzeżone, stąd tylko samobójcy porywaliby się na napady w stylu amerykańskich filmów. Natomiast malutkie oddziały rzeczywiście są traktowane jakby po macoszemu. Wiadomo - oszczędności.

Równie ważne jak zabezpieczenia są szkolenia dla pracowników banku.

- Oczywiście, poza ochroniarzami wszystkie placówki mają jeszcze zabezpieczenia elektroniczne. Różnego rodzaju alarmy doskonale sprawdzają się zwykle w nocy, po zamknięciu placówki. Jednak należy pamiętać, że czasy, gdy przestępcy wkraczali do banku ciemną nocą już minęły - twierdzi Maciej Domagalski, specjalista firmy Satel, producenta systemów alarmowych.

Złodzieje - amatorzy

W Polsce większość napadów odbywa się za dnia. - Zwykle przestępcy nie wyróżniają się spośród klientów banków - mówi Mariusz Góra z Komendy Głównej. - Najczęściej nie są zawodowcami tylko osobami potrzebującymi pieniędzy w konkretnym momencie - na długi albo wydatki. Zwykle nie mają broni, lecz jej atrapę, grożą i żądają wydania pieniędzy, które kasjer ma pod ręką - podkreśla.

Co prawda sterroryzowany pracownik banku może uruchomić cichy alarm naciskając stopą odpowiedni przycisk umieszczony w podłodze, ale napad zazwyczaj trwa najwyżej minutę.

Tę opinię potwierdza rzecznik KG Policji Mariusz Sokołowski: - W przypadku napadów na ajencje bankowe sprawcami są najczęściej zwyczajni, ale zdesperowani brakiem gotówki ludzie. Zetknąłem się z sytuacją, że pewien niekarany dotąd człowiek napadł na bank, bo zabrakło mu pieniędzy na święta.
Ksiądz Norbert J., który 20 września napadł na bank w Szamotułach, tłumaczył swój skok kłopotami osobistymi. Jego parafianie, tak jak policjanci, również nie mogli w to uwierzyć.

Ale rzadko kiedy policja czy ochrona jest w stanie przyjechać natychmiast. - Niektóre banki stawiają na bardziej rozbudowane rozwiązania alarmowe, które wręcz uniemożliwiają ucieczkę przestępcy i zatrzymują go do momentu przyjazdu policji, bez zagrożenia dla przebywających w banku - tłumaczy Maciej Domagalski z firmy Satel. - Banki wykorzystują też tzw. strefy buforowe - przedsionki między drzwiami zewnętrznymi a wewnętrznymi. Wykonane są one z trwałych elementów, wręcz niemożliwych do sforsowania przez uciekającego bandytę.

Dobrze zaprogramowany system alarmowy po uruchomieniu umożliwi włamywaczowi otwarcie pierwszych drzwi, jednak zablokuje drugie. Gdy zatrzasną się za nim drzwi do oddziału, wtedy złodziej znajdzie się w pułapce. - Innymi słowy przestępca będzie tkwił w przedsionku do czasu przyjazdu policji - tłumaczy Domagalski.

Innym rozwiązaniem jest ustawienie alarmu w ten sposób, by ten uaktywniał się i informował odpowiednie służby w momencie, gdy z kasety zostanie wyjęty ostatni banknot. Ale takie zabezpieczenia są rzadkością w małych ajencjach.

W firmach ochroniarskich podkreślają, że najważniejsze jest, by zatrzymać złodzieja jeszcze na miejscu przestępstwa. Oczywiste jest, że im więcej czasu upływa od momentu napadu i ucieczki, tym prawdopodobieństwo jego schwytania jest mniejsze. Ucieczka z małej osiedlowej ajencji nie jest trudna.

W ubiegłym roku udało się ustalić sprawców wszystkich napadów w regionie. Jednak dwie z prowadzonych spraw w województwie umorzono z powodu niewykrycia sprawcy - pozostałe postępowania nadal są prowadzone.

Mordercy z Kredyt Banku

Na szczęście w Polsce napady na bank rzadko wiążą się z rozlewem krwi. Do najbardziej bestialskiego napadu doszło w marcu 2001 roku w warszawskiej filii Kredyt Banku. Pracownicy firmy ochroniarskiej strzegącej banku - Grzegorz Szelest, Marek Rafalik i Krzysztof Matusik - okrutnie zamordowali trzy kasjerki i strażnika. Ich łupem padło ponad 100 tysięcy zł. Zabójców zatrzymano po czterech miesiącach. Dopiero podczas przesłuchań wyszło na jaw, że zbrodniarze zabijali swoje ofiary kolejno, każąc pozostałym przyglądać się egzekucji. Bandyci zostali skazani na kary dożywotniego więzienia. Napad zaplanował, pracujący w banku jako strażnik, Krzysztof Matusik. Pieniądze ukryli u narzeczonej jednego z nich. Zdołali wydać tylko część łupu - kupili złote łańcuchy, modne ubrania i alkohol.

Niedługo po tym koszmarnym mordzie w komendzie stołecznej powołano specjalną grupę zajmującą się rabunkiem banków. W jej skład wschodzą policjanci z Wydziału Zwalczania Terroru Kryminalnego i Zabójstw.

Hallo, Szpicbródka

Najgłośniejszym w regionie, tyle że nieudanym, napadem na bankowy skarbiec był misternie zaplanowany skok we Włocławku. Scenariusz został żywcem wzięty z komedii "Hallo Szpicbródka".
W listopadzie 2002 roku czwórka złodziei rozpoczęła drążenie podkopu z piwnicy domu sąsiadującego z bankiem. Pół roku trwało drążenie tunelu, wykonanego z dużą znajomością rzeczy. Do podziemnego chodnika złodzieje doprowadzili światło, a ściany zabezpieczyli fachowo szalunkami. Ich celem był tzw. trezor - miejsce, do którego odprowadza się gotówkę po zamknięciu banku.

Tunel drążony był nocą i to zgubiło następców Szpicbródki. Kiedy byli juz blisko celu, ochroniarze usłyszeli dziwne odgłosy pod podłogą, a z przewodu wentylacyjnego wydobywał się ceglany pył. Spłoszeni złodzieje uciekli. Półroczny trud poszedł na marne. Dopiero po czterech latach policja wpadła na trop złodziei.

Mimo tak dużego wzrostu napadów statystyki dowodzą, że w Polsce przynoszą one relatywnie niewielkie straty - rocznie to zaledwie ok. 100 tysięcy zł. O wiele kosztowniejsze są kradzieże bankomatowe. W ubiegłym roku suma skradzionych pieniędzy za pomocą podrabianych kart magnetycznych i nielegalnie zdobytych PIN-ów, to prawie 10 mln złotych.

W 2008 roku prawie pół miliarda euro ukradli w krajach Unii Europejskiej bankomatowi złodzieje. W porównaniu z 2007 rokiem liczba ataków na bankomaty wzrosła aż o 150 procent! Niedawno na Śląsku zlikwidowano gang złodziei specjalizujący się w nocnym rozpruwaniu bankomatów. Gangsterzy włamywali się do sklepów, w ścianach których znajdowały się maszyny. Udało im się ukraść ponad pół miliona złotych. Złodzieje wpadli w komiczny sposób - policyjny informator zdobył listę adresów bankomatów i planowane daty ich rabunku.

Pojawiła się też nowa forma rabunku - napady na ludzi korzystających właśnie z bankomatów. Ale policja nie jest jeszcze w stanie określić skali problemu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska