Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"CSI: Kryminalne zagadki Miami". Ile w nich prawdy?

PIOTR KUBICA [email protected] tel. 52 32 63 157
Wystarczy kropla krwi albo włos znaleziony na miejscu morderstwa, żeby zidentyfikować przestępcę.

Serial "CSI: Kryminalne zagadki Miami" po raz pierwszy wyemitowany został w 2002 roku. Zachwycił publiczność wartką akcją, świetnie dobraną obsadą oraz możliwością obserwowania najnowocześniejszych laboratoryjnych technik. Główni bohaterowie wykorzystują je do identyfikowania przestępców. Serial należy do najpopularniejszych na świecie, nie tylko w swoim przedziale gatunkowym. Telewizja Polsat podaje, że każdy z odcinków najnowszej, ósmej już serii, ogląda średnio 2,3 miliona telewidzów.

Serialowym stróżom prawa wystarczy kawałek zakrwawionego szkła znalezionego na miejscu zbrodni czy buta sprawcy, by w kilka dni ująć przestępcę. U specjalistów budzi to najwyżej uśmiech politowania, ale część widzów, którzy nie wiedzą, jak w rzeczywistości funkcjonuje policja, może potraktować serialową fikcję jako prawdę. Takie zjawisko nosi nazwę "efektu CSI". O tym opowiada dr nauk medycznych Marcin Woźniak z Zakładu Genetyki Molekularnej i Sądowej CM UMK w Bydgoszczy.

Tak to wygląda w praktyce

- 40 procent technologii przedstawionych w "CSI" nie jest w rzeczywistości stosowana przez policję, ponieważ… nie istnieją - mówi naukowiec. Doktor Woźniak pokazuje też na uderzające dysproporcje. 30-osobowa ekipa, z którą pracuje, specjalizuje się w pięciu dziedzinach - genetyce, toksykologii, medycynie sądowej, antropologii i analizie mikroskopowej włosów. Za to w "CSI" mamy 5-osobowy zespół, który specjalizuje się w kilkunastu dziedzinach. - Widzowi ciężko oglądałoby się serial z trzydziestoma głównymi bohaterami. Oczywiście cierpi na tym realizm produkcji - podkreśla Woźniak.

Jak wygląda badanie miejsca zbrodni? - Przestępcy najczęściej zostawiają po sobie pot i łój z dłoni i fragmenty naskórka. Wbrew temu, co sugerują seriale, nie jest to materiał wystarczający do identyfikacji - tłumaczył ekspert. Najczęściej bada się krew, nasienie oraz włosy. Na ich podstawie ustala się profil genetyczny osoby, do której należały (a nie, jak często błędnie podają media, kod genetyczny - jest on identyczny dla wszystkich ludzi). - Ustalenie czyjegoś profilu genetycznego nie czyni go automatycznie winnym - zaznacza.

Co zrobić, żeby zbrodnia nie została wykryta?

- Trzeba maksymalnie szczelnie się ubrać - brzmi odpowiedź. Do wykonania pojedynczego badania DNA potrzebnych jest jedynie 20 komórek sprawcy. Raz użytych do badania komórek nie można już jednak wykorzystać w kolejnym. Dlatego, jeżeli istnieje obawa, że nie wystarczy materiału na wszystkie testy - komórki należy wcześniej powielić.

Naukowiec zapewnia, że chociaż jego koledzy nie dysponują taką technologią, jak postaci z serialu, potrafią być równie skuteczni. Czasem prawda może być ciekawsza od fikcji. Na potwierdzenie tych słów opowiada o jednej ze spraw, nad którą pracował ze swoim zespołem. - Rzecz działa się w jednym z dużych polskich miast. Mężczyzna wszedł do mieszkania kobiety, która zajmowała się prostytucją. Zamierzał ją uprowadzić, ta jednak zaczęła się bronić.

Wywiązała się bójka, kobieta roztrzaskała mu na głowie butelkę, ale napastnik uciekł. Przybyła na miejsce ekipa zabezpieczyła liczne ślady, m.in. krew na butelce i sztucznych paznokciach, które kobieta złamała, broniąc się. Kiedy przeprowadzano testy, okazało się, że znalezione ślady należą do… dwóch mężczyzn. Możliwe były dwa wyjaśnienia. Pierwsze - chorobę genetyczną - wykluczono. Drugie wytłumaczenie: napadnięta kobieta jest w rzeczywistości mężczyzną - okazało się prawdziwe. Jak wykazało śledztwo, dokonał on operacji zmiany płci za granicą. Następnie wrócił(a) do kraju i przybrał(a) tożsamość swojej kuzynki.

Wolimy trupy od encyklopedii

- W serialach kryminalnych pociągająca jest ich tematyka. Stara jak kino, stara jak świat: zbrodnia, przemoc, namiętności - mówi Bronisław Cieślak, odtwórca roli porucznika Borewicza z "07 zgłoś się". Obecnie występuje w polsatowskim "Malanowski i partnerzy", w którym wciela się w rolę detektywa. - Kiedy uczyłem się dziennikarstwa, przekonałem się, że prawdę o ludziach znaleźć można szukając w więzieniu czy na nocnym dyżurze pogotowia. Serial kryminalny zabiera nas właśnie w takie miejsca, pokazuje ludzi w niecodziennych sytuacjach, które obnażają ich naturę - tłumaczy weteran seriali kryminalnych. - Krzysztof Szmagier, reżyser "07 zgłoś się" wytłumaczył mi kiedyś fenomen tego typu produkcji. Kazał wyobrazić sobie ulicę. Po jednej stronie leżała encyklopedia, a po drugiej trup. "Jak myślisz, co bardziej przyciągnie uwagę przechodniów?" - zapytał retorycznie. - Skrajne życiowe sytuacje i przy okazji łamigłówka - oto sekret powodzenia seriali kryminalnych - kwituje aktor.

Czy oprócz prawdy o ludziach znajdziemy też prawdę o realiach pracy w policji?
- W żadnym razie! - odpowiada Cieślak. - Telewizja kłamie, jest subiektywna. Kamera widzi inaczej niż ludzkie oko. Jej obiektyw wycina prostokąt z rzeczywistości. Serial wycina godzinę ze śledztwa, które ciągnie się miesiącami - tłumaczy. Jego zdaniem policjanci, którzy zaciągnęli się do służby zainspirowani Kojakiem, Colombo czy Borewiczem, musieli się boleśnie rozczarować. - Ekscytujące sytuacje, które są w tych serialach na porządku dziennym, w prawdziwym świecie zdarzają się rzadko. Biurokracja, przesłuchiwanie 70 świadków, mozolne czatowanie pod czyimś domem - tak wygląda codzienność policjanta - wyjaśnia.

Tak wiernie, jak się da

- Serial "W11" jest dosyć wiarygodny - twierdzi natomiast Dariusz Nowak, rzecznik małopolskiej policji. - Jego twórcy konsultują się z nami, a główne role grają byli policjanci. Przypomina jednak, że fabuła musi być atrakcyjna dla widza, dlatego stosuje się pewne uproszczenia. Wiele miesięcy policyjnej pracy trzeba zawrzeć w 20 minutach. Dlatego np. ekspertyzy trwają znacznie krócej niż w rzeczywistości. - To, co widzimy na ekranie to kwintesencja pracy policji - podsumowuje. Jego zdaniem "W11" jest na pewno bardziej realistyczne niż "CSI". - W serialu amerykańskiej produkcji prezentowane są techniki, które wydają mi się kosmiczne. Tak naprawdę polska policja dysponuje technologią zbliżoną do tej, którą posługują się amerykańscy stróże prawa. Oglądając "CSI", można odnieść wrażenie, że różnica jest gigantyczna - mówi Nowak.

Bawią i nie uczą

- Seriale kryminalne stanowią promocję policji. Sam zostałem policjantem, bo kiedyś duże wrażenie zrobił na mnie serial "07 zgłoś się". Bohaterowie takich produkcji mogą imponować i inspirować - twierdzi podinspektor Krzysztof Hajda z Komendy Głównej Policji.

Czy tego typu produkcje mogą stanowić instrukcję dla przestępców, która nauczy ich, jak nie zostawiać po sobie śladów?

- To bardzo wątpliwe - odpowiada Hajda. Dodaje, że więcej rzetelnych informacji można znaleźć w programach dokumentalnych o tematyce kryminalistycznej. Podkreśla jednak, że nawet z najlepiej zrealizowanego dokumentu nie dowiemy się więcej niż z ogólnie dostępnych podręczników poświęconych kryminalistyce.

Czy zaopatrzeni w taką wiedzę bandyci są w stanie uniknąć kary?

- Nie ma zbrodni doskonałych - mówi policjant. - Dzięki postępowi technicznemu możemy rozwiązywać sprawy, które kiedyś utknęły w "martwym punkcie". Śledczy zaglądają do tzw. "Archiwum X"(o wiarygodność scenariusza serialu o tym tytule postanowiliśmy nie pytać). Zawiera ono nierozwiązane sprawy. Wraca się do zgromadzonego materiału dowodowego i analizuje go nowymi sposobami. - 20 lat temu nikt nie słyszał przecież o badaniach DNA - tłumaczy Hajda. - Dobrze, że ślady zabezpieczało się wtedy na tyle precyzyjnie, że nawet dziś nadają się do specjalistycznej analizy - dodaje.

Odnaleziony trop

Właśnie dzięki powtórnej analizie śladów przy pomocy najnowocześniejszych technologii poznaliśmy losy Małgorzaty Wyki. Zaginęła w 1996 roku, w wieku 19 lat. Mieszkała z rodzicami w Gorzowie Wielkopolskim, za granicę wyjechała do pracy. Od tamtego czasu słuch o niej zaginął.

W tym samym roku w Holandii dwóch urzędników z miasteczka Lottum znalazło w lasku otoczonym różanymi polami zwłoki dziewczyny. Nie udało się wtedy ustalić, kim ona była ani kto ją zamordował. Mieszkańcy Lottum nazwali ją Rozenmeisje (Różana Dziewczyna) i pochowali. Holenderska policja wróciła jednak do sprawy w 2009 roku, kiedy dysponując lepszymi technikami identyfikacji wyodrębniono DNA nieznanego mężczyzny, znalezione na miejscu zbrodni. Śledztwo nabrało tempa, w mediach pokazywano zdjęcie Różanej Dziewczyny. Natknęła się na nie Danuta Jurdeczka-Wyka i rozpoznała swoje dziecko. Wyniki badań DNA potwierdziły jej tożsamość. Śledztwo wykazało, że Małgorzata po wyjeździe z kraju utrzymywała się z prostytucji. Została zamordowana w lesie, zginęła od ciosów zadanych młotkiem.

Przez 14 lat od znalezienia ciała anonimowej dziewczyny mieszkańcy opiekowali się jej grobem, stawiali na nim znicze. Po ustaleniu tożsamości Różanej Dziewczyny jej zwłoki ekshumowano i przewieziono do Polski. Ostatecznie spoczęła w Witnicy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska