Lato, upał. Wypadek w okolicach Bydgoszczy. Kierowca, chcąc skręcić w leśną drogę - wymusił pierwszeństwo. Doszło do zderzenia czołowego. Może jednak mówić o wielkim szczęściu. Ani jemu, ani kierowcy z drugiego auta nic poważnego się nie stało.
Do wypadku jedzie zastęp strażaków z kursu w Szkole Podoficerskiej Państwowej Straży Pożarnej w Bydgoszczy. Wśród kandydatów do zawodowej służby, którzy jadą do wypadku jest również Ewa Sternicka. To jedyna kobieta w tym gronie. Ma na głowie ciężki hełm, jest ubrana w nieprzemakalny, ale i nieprzepuszczający powietrza strażacki strój, tzw. nomex. Akcja zabezpieczania miejsca wypadku trwa ponad godzinę.
Inna akcja. Też wypadek. Auto, które w nim uczestniczyło, ma zbiornik na gaz. Trzeba go zabezpieczyć.
- Ucieszyłam się, kiedy kolega zapytał mnie: „Ewcia, chcesz potrzymać tę prądnicę pianową?”. Powiedziałam, że jasne, oczywiście, chcę - wspomina Ewa Sternicka. - Wcześniej martwiłam się, że nie mogę w niczym pomóc kolegom. Trzymam więc tę prądnicę, cała szczęśliwa, że mogę się na coś przydać. I po chwili ręce mdleją, myślę: „Boże, jakie to ciężkie”. To naprawdę trudna, męska praca.
Pani Ewa wspomina akcje w których brała udział podczas kursu w szkole PSP. Od dziesięciu lat jest dyspozytorką w Jednostce Ratowniczo-Gaśniczej nr 1 w Bydgoszczy. Jest jedyną kobietą na tym stanowisku w mieście.
- Każdy dzień jest inny, nie ma czasu na nudę, ani tym bardziej rutynę - mówi Ewa Sternicka. Ma stopień ogniomistrza: - Najpiękniejszy, jaki istnieje - żartuje. - W żadnej innej służbie nie ma takiego stopnia.
Pracę zaczyna o godzinie 8 rano. Do domu wróci o tej samej porze następnego dnia. - Tu, mimo że sporo się dzieje - bo kontaktuje się ze mną Miejskie Stanowisko Kierowania, a ja później dysponuję zespoły na miejsce zdarzenia - nie ma się poczucia pracy w kieracie. Bywają dni, kiedy są cztery wyjazdy do zdarzeń. Ale równie dobrze koledzy mogą jednego dnia wyjeżdżać w teren nawet czterdzieści razy. Kiedy nawiedzi nasz teren, na przykład wichura.
- Ludzie zgłaszają się do straży z najróżniejszymi sprawami. Pożary to tylko ich część - tłumaczy. Wychodzi do pomieszczenia przylegającego do sali dyspozytorni i przynosi małe urządzenie, przypominające otwieracz do puszek, albo dziwaczny przyrząd kosmetyczny.
- To narzędzie, które służy do przecinania obrączek i pierścionków - wyjaśnia. Ostatnio do jednostki przyszła kobieta w ciąży, która postanowiła przymierzyć od dawna nie noszoną obrączkę...
Z drugiej strony na dyspozytorce ciąży wielka odpowiedzialność. Jak, np. wtedy, kiedy odebrano zgłoszenie o pożarze popularnej restauracji Gazdówka pod Bydgoszczą. Najpierw zgłoszono, że zajęła się sadza w kominie. Na miejscu okazało się, że płonie dach.
- Kocham to, co robię i nie chciałabym pracować nigdzie indziej - podkreśla.