https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Czego uczymy nasze dzieci? Były dyrektor CKE nie ma złudzeń

Wojciech Harpula
Prof. dr hab. Krzysztof Konarzewski: Nie ma żadnej procedury ustalania podstawy programowej. Każdy minister edukacji działa po swojemu.
Prof. dr hab. Krzysztof Konarzewski: Nie ma żadnej procedury ustalania podstawy programowej. Każdy minister edukacji działa po swojemu. Andriy Popov/Panther Media/EAST NEWS
Jeśli Jaś zapyta, dlaczego ma się uczyć na przykład o parzydełkowcach, płazińcach, nicieniach, pierścienicach czy stawonogach, to odpowiedź brzmi: ponieważ pewien profesor uznał, że tego nie można nie wiedzieć – mówi prof. dr hab. Krzysztof Konarzewski, pedagog, kierownik i krajowy koordynator wielu projektów edukacyjnych, były dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej.

Panie profesorze, czego uczy polska szkoła?

Akademickich, oderwanych od życia treści, które zespół ekspertów uznał za niezbędne wyposażenie intelektualne młodego człowieka w XXI wieku. Nie wiemy, dlaczego akurat te informacje uznano za tak istotne, by uczyły się ich dzieci i młodzież we wszystkich szkołach, jak Polska długa i szeroka. Zapewne każdy z członków zespołu opracowującego podstawę programową przedstawiał swoje argumenty i zastrzeżenia. Domyślam się, że towarzyszyła temu ożywiona dyskusja, spory i przetargi. Historyk dogadywał się z filologiem: „Poprzyj moje postulaty, to ja poprę twoje, obetniemy za to zagadnienia z chemii”. Na to chemik odpowiadał zawarciem koalicji z fizykiem i wspólnym oświadczeniem: „To niedopuszczalne, żeby uczeń po podstawówce nie był w stanie obliczyć masy molowej związku chemicznego, nasze środowisko naukowe nigdy tego nie zaakceptuje, non possumus!” Ktoś rozsądny mówił: „Tego wszystkiego jest za dużo, wyrzućmy część zagadnień”. Na to reszta: „nie możemy, to są fundamentalne sprawy”. Ostateczny zakres ustalono metodą nacisków i zgniłych kompromisów, po czym został urzędowo usankcjonowany.

Mówię pół żartem, ale sam przeżyłem taki proces, bo wiele lat temu w Instytucie Spraw Publicznych kierowałem pracami nad projektem podstawy programowej. Na spotkaniach zespołów ekspertów rwałem włosy z głowy. W pewnym momencie wymyśliłem miarę gęstości zagadnień programowych: upierałem się, żeby liczba zagadnień, które mieliby opanować uczniowie, nie była większa niż 75 procent liczby godzin lekcyjnych przewidzianych na dany przedmiot w danym okresie edukacji. Chciałem zostawić nauczycielom 25 procent czasu nauczania na własne zagadnienia, powtórki oraz ćwiczenia. Żeby utrzymać miarę gęstości, włączyłem do zespołów wielu nauczycieli, którzy, jak myślałem, będą ograniczać apetyty uczonych. Uczonych odwiedzałem w ich profesorskich gabinetach i prosiłem: „Zlitujcie się, przecież nie jesteśmy w stanie upchnąć w podstawie wszystkich proponowanych przez was zagadnień”. Czasami udawało się ich przekonać i wykreślić to i owo. Z finalnego efektu i tak nie byłem zadowolony, bo treści wciąż było za dużo, ale przynajmniej próbowałem racjonalnie zmierzyć się z problemem przeciążenia ucznia, zamiast uznać, że nie bierzemy go pod uwagę. Jesienią 2005 roku minister Mirosław Sawicki zdecydował, że nasz projekt będzie przez cały rok szkolny 2005/06 przedmiotem otwartych konsultacji. Liczyłem, że głos praktyków pozwoli go odchudzić. Niestety, zaraz po zmianie władzy w 2005 roku wyrzucono go do kosza.

Powiedział Pan, że podstawę programową opracowują „anonimowi eksperci”. Rozumiem, że Ministerstwo Edukacji Narodowej ma procedurę opracowywania tak ważnego dokumentu i kompletowania zespołów, które się tym zajmują.

Nie ma żadnej procedury. Każdy minister edukacji działa po swojemu. Prawo oświatowe upoważnia ministra do wydania rozporządzenia w sprawie podstawy programowej, czyli niezwykle ważnego dokumentu. System oświaty to uczniowie, nauczyciele i szkoły. To wszystko można jednak porównać do dzbana, który mieści w sobie wino, czyli treść kształcenia. Program nauczania to dusza systemu. Od niego zależy, jak uczniowie zostaną przygotowani do życia. Minister jest obezwładniony tą odpowiedzialnością, musi się nią z kimś podzielić. Dzwoni do różnych ludzi i mówi: „Czy zechciałby pan/pani wejść do zespołu, który opracuje nową podstawę programową? Bardzo liczymy na pana/pani wiedzę i doświadczenie”. Minister Katarzyna Hall [minister edukacji narodowej w latach 2007 – 2011 – przyp. aut.] ogłosiła nazwiska liderów poszczególnych zespołów, a za czasów minister Anny Zalewskiej [minister edukacji narodowej w latach 2015 – 2019] – przyp. aut.] rozegrała się sądowa batalia o ujawnienie nazwisk ekspertów opracowujących nowy program nauczania. Lista, po wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego, została w końcu opublikowana. Moim zdaniem nie ma to jednak  większego znaczenia.

Dlaczego?

Zespoły opracowujące podstawę programową tworzą przypadkowi ludzie. Cóż z tego, że poznamy ich nazwiska? To pospolite ruszenie. Zostali zwołani, a po wykonaniu pracy rozeszli się do domów. Nie ponoszą za nic odpowiedzialności, bo to minister podpisuje rozporządzenie z nową podstawą. Nie są zobowiązani do tego, by śledzić praktyczne stosowanie uzgodnionych przez nich treści. Nikt w Polsce nie bada, czy podstawa się sprawdza, jest adekwatna, zbyt łatwa lub zbyt trudna. Nie zadajemy sobie pytania, czy to, czego uczymy, zostało właściwie przemyślane. Dokument, który reguluje życie całego szkolnictwa w Polsce, z chwilą podpisania staje się trudną codziennością nauczycieli i uczniów, a znika z pola widzenia ekspertów i decydentów. A przecież można sobie wyobrazić, że w trakcie prac nad podstawą popełniono błędy. Na przykład nieprawidłowo określono zakres wiedzy możliwej do opanowania przez uczniów. Poczyniono założenia zbyt optymistyczne lub zbyt pesymistyczne. Bogatym źródłem informacji o wynikach kształcenia są dane systemu egzaminów zewnętrznych. Zbiorcze zestawienia publikuje co roku Centralna Komisja Egzaminacyjna, nikt jednak nie wykorzystuje ich do ewaluacji podstawy programowej. Zespół, który ją opracowywał, powinien to badać, śledzić trendy i poprawiać treści nauczania: w jednym obszarze zmniejszyć wymagania, w innym zaostrzyć. Tak się nie dzieje. Za rządów minister Hall została przyjęta zasada, że co pięć lat będzie odbywał się audyt podstawy programowej. Odbędzie się badanie, które wykaże, jak sprawdza się ona w praktyce, i na bazie jego wyników zostanie opracowana nowelizacja. Nic takiego się nie wydarzyło. Przyszła nowa ekipa polityczna i wprowadziła swoją podstawę. Podobnie postąpi kolejna ekipa w ministerstwie.

Pańskie pytanie o to, czego uczy polska szkoła, trafia w sedno. Jeśli Jaś zapyta, dlaczego ma się uczyć na przykład o parzydełkowcach, płazińcach, nicieniach, pierścienicach czy stawonogach, to odpowiedź brzmi: ponieważ pewien profesor uznał, że tego nie można nie wiedzieć.

Obecna minister edukacji Barbara Nowacka odchudziła podstawę programową o 20 procent, a w ciągu dwóch lat ma zostać opracowana nowa podstawa. To krok w dobrą stronę?

O 20 procent czego – stron, słów, wymagań, czasu nauczania? I dlaczego akurat o 20? Czy 25 procent nie brzmiałoby lepiej? No i najważniejsze: po co? Podstawa działa pośrednio: przez programy, podręczniki i arkusze egzaminacyjne. Żadne wydawnictwo nie rozpocznie produkcji materiałów dydaktycznych do tymczasowej podstawy. Pracownicy Centralnej Komisji Egzaminacyjnej od dawna wiedzą, że nierozsądnie jest pytać o szczegóły, a gdyby się zapomnieli, minister może szybko odświeżyć im pamięć. Jest tylko jeden aspekt odchudzenia, który wywrze realny i pozytywny skutek: ograniczenie liczby lektur obowiązkowych. Już słyszę w szkołach wybuch radości na wieść, że nie trzeba będzie czytać całego „Quo vadis i że na maturze nie będzie „Odprawy posłów greckich”. Pani minister sama mogłaby skreślić te tytuły albo jeszcze lepiej przywrócić oszczędny kanon z podstawy minister Hall, ale wolała powołać liczne zespoły i zapowiedzieć konsultacje – pewnie ku pokrzepieniu serc. Każde skreślenie wywołało falę krytyki ze strony Polaków zatroskanych o wykształcenie młodych pokoleń i przyszłość Polski. Jak te potyczki wpłynęły na autorytet urzędu, który za chwilę przystąpi do pracy nad całkiem nową podstawą – podniosły go, czy obniżyły? Ale ważniejsze jest inne pytanie: na czym będzie polegać nowość finalnej wersji podstawy? Wszystkie dotychczasowe wywodziły się z udoskonalonego przez zespół powołany przez minister Hall projektu Instytutu Spraw Publicznych sprzed niemal 20 lat. Dziś to przeżytek, potrzebny jest twórczy, ponadpartyjny pomysł. Nie wystarczy zrobić jeszcze raz to samo, tylko lepiej.

Prof. dr hab. Krzysztof Konarzewski – emerytowany pedagog, nauczyciel akademicki i pracownik naukowy. Kierownik i krajowy koordynator wielu projektów edukacyjnych, w tym między innymi monitorowania reformy systemu edukacji. Od stycznia 2009 do 16 września 2010 był dyrektorem Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. Były członek Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN i sekcji psychologii i pedagogiki Komitetu Badań Naukowych. Przez sześć lat był członkiem Rady Programowej Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. Działał w Radzie Programowej Centrum Nauki Kopernik. Był członkiem Collegium Invisibile– organizacji naukowej, skupiającej wyróżniających się polskich studentów oraz naukowców, którzy współpracują ze sobą na zasadzie mistrz–uczeń.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Edukacja

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska