- Otworzyłam drzwi, żeby sprawdzić, czy wiatr nie porwał nam nowego parasola. Nie porwał, za to do domu zaczęła wlewać nam się woda… - mówi łamiącym się głosem Agnieszka Nazaruk, mieszkanka jednego z domów przy ulicy Rymera. - Próbowałam ją tamować poduszkami, kocami, ręcznikami. Nic to nie dało…
Oberwanie chmury i powódź w Czerwionce-Leszczynach. To katak...
Do swojego wymarzonego domku wraz z mężem i trójką dzieci wprowadziła się zaledwie trzy tygodnie wcześniej.
- Harowaliśmy jak woły przez te trzy tygodnie z mężem każdego dnia, od rana do wieczora. Urządzaliśmy się na placu, chcieliśmy żeby można tu było usiąść, zaprosić znajomych. W końcu zaczęło tu jakoś wyglądać – mówi pani Aga. - W czwartek wieczorem malowałam płot, przyszedł sąsiad i zaczęliśmy żartować, że w końcu przyszedł czas na parapetówkę – dodaje.
Nad gminą Czerwionka-Leszczyny złowieszcze, czarne chmury pojawiły się około pierwszej w nocy.
- Pani, tak lało, że ja domu sąsiada nie widziałam. A mieszka chyba z 10 metrów dalej – mówi nam pani Teresa, mieszkanka Czerwionki. - Lało i lało i tak z bite dwie godziny. Jak tylko usłyszałam syrenę strażacką – najpierw jedną, potem w oddali drugą, wiedziałam, że jest źle – dodaje.
W komendzie Państwowej Straży Pożarnej w Rybniku telefon zadzwonił chwilę od momentu, gdy zaczęło padać.
- Zalana piwnica, zalany dom, zalane podwórko – zgłaszali kolejno mieszkańcy Czerwionki. I telefon nie milkł ani na chwilę. Łącznie było ponad 60 zgłoszeń. - W większości dotyczyły zalanych posesji, połamanych drzew – mówią strażacy.
Kilkunastu z nich, zatrudnionych w zawodowej straży pożarnej w Rybniku od razu ruszyło do akcji. Gigantyczna pompa, która służyła między innymi w czasie powodzi w naszym kraju, w Czechach czy Serbii, znów poszła w ruch. Ale to było i tak za mało, by zatrzymać żywioł. Woda zalała kilkanaście domów w Czerwionce, sięgała do wysokości szyb w drzwiach zaparkowanego na poboczu ulicy Rymera srebrnego forda.
- Kiedyś zalewało nas tutaj notorycznie. Ta droga i te domy są w niecce. Z jednej strony spływa do nas woda z osiedla familoków, z drugiej wszystko co leży na hałdach i tam za torami ląduje u nas w ogródku – mówi nam starszy pan, mieszkaniec jednego z domów przy Rymera.
Po nocnej nawałnicy miał w piwnicy metr wody.
- Pompowali i znów muszą przyjść. Kiedyś obiecywali nam, że już nas więcej zalewać nie będzie. To chyba w czasie kampanii wyborczej było. Na obietnicach się skończyło. Studzienki kanalizacyjne są tak zapchane, że tutaj wystarczy trochę deszczu i woda stoi na drodze. A teraz… mamy dramat – dodaje.
Lejąca się z nieba woda postawiła na nogi lokatorów wszystkich domów. Pani Truda ma dom na górce, u niej jest sucho. U sąsiadki woda jest w piwnicy.
- Młodzi z nami mieszkają i dzięki Bogu. Zaraz zorganizowali z pracy pompę, wywalili wodę. Teraz musimy tylko posprzątać piwnice – mówi starsza pani. W 2010 roku, kiedy pływali wszyscy w okolicy ona była w Jerozolimie na urlopie. - Nie powiedzieli nam wtedy i dobrze, bo co byśmy z takiej odległości zrobili. Nie chcieli nas denerwować – dodaje.
Mniej szczęścia mieli mieszkający w pobliżu właściciele piekarni „Bułeczka”. Na ich posesji woda sięgała około metra. Tak samo jak u Agnieszki i Sławka Nazaruk. Oni mieli największego pecha.
]polecane]21785427,21752845,21792933,21804189;1;Nie przeocz[/polecane]
- Poprzednia lokatorka nie miała serca do ogrodu, a my zaraz po tym jak się wprowadziliśmy te trzy tygodnie temu od razu wzięliśmy się za sprzątanie, koszenie. Stworzyliśmy tutaj super miejsce dla naszych dzieci – wskazuje właścicielka domu.
I rzeczywiście. Pod wodą, która też sięgała tutaj blisko metra znalazło się wszystko – parter domu, piękny ogród, dziecięce hulajnogi i trampolina.
- Najgorsze jest to, że przygotowywaliśmy się do remontu parteru domu Wszystko wynieśliśmy do garażu – zimowe ubrania, książki dzieci, buty, zabawki, sprzęty domowe. Wszystko pływa… - mówi pan Sławek, który wraz z sąsiadem, właścicielem pobliskiego sklepu rowerowego z zalanych kartonów starał się ratować cokolwiek.
Wyłowiony oczyszczacz powietrza do niczego nie będzie się już nadawał. Podobnie jak drukarka czy zmywarka. Nie udało się uratować też książek dzieciaków.
- Moje buty… Do wyrzucenia. Kochanie patrz, wszystkie szpilki...- mówiła pani Agnieszka.
Dziecięcy trampek w kolorze czerwonym woda wyniosła na środek placu. Kawałek dalej z kartonu wyciągnęli świadectwo syna.
- Ile żeśmy się nacieszyli tym wymarzonym domem – spoglądali na zalany teren małżonkowie.
Sprzątanie potrwa tu jeszcze kilka dni. 10 godzin po ulewie wszędzie wciąż była tylko woda.
Musisz to wiedzieć
