Uniwersytet Mikołaja Kopernika włączył się do nurtu „inkluzywności językowej” już przed dwoma laty, idąc śladem m.in. Uniwersytetu Warszawskiego oraz Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Tendencja ta została wpisana w "Plan na rzecz równości płci" na lata 2022-2026, który zobowiązuje uczelnię do konsekwentnego posługiwania się „językiem włączającym”. Celem ma być „uwidocznienie obecności kobiet, osób niebinarnych oraz osób transpłciowych w przestrzeni akademickiej”. Użycie tych form w oficjalnym przekazie ma „popularyzować feminatywy jako naturalny element języka”.
Sztuczne zmiany czy normalność?
Przed rokiem informowaliśmy, że toruńska uczelnia zaczęła wprowadzać do oficjalnych komunikatów nowe słownictwo: „rektorkę", "dziekankę", "filozofkę" czy "gościnię".
Proces zmiany językowej trwa nadal. Niedawno w oficjalnych publikacjach uczelni pojawiła się m.in. „profesora” i „magistra”.
Nowe pomysły językowe spotkały się z mieszanymi reakcjami zarówno pracowników, jak i studentów. Niedawno dyskusja na ten temat rozgorzała na prywatnym facebookowym profilu jednego z wykładowców z Wydziału Prawa. Niektórzy z jej uczestników popierali włączanie feminatywów do oficjalnego przekazu: „Bez sensu jest tupać nogą na zmiany. Za kilka lat będzie to zupełnie normalne i nikomu nie będzie przeszkadzało” - pisze jeden ze studentów prawa.
Nie brakowało jednak również odmiennych poglądów: „Jeśli język zmienia się w naturalny sposób, nie widzę problemu. Problem jest wtedy, gdy uczelnia zaczyna te zmiany sztucznie stymulować, wspierając grupki lewicowych krzykaczy. Tylko dlatego, że chce sprawiać wrażenie nowoczesnej” - irytowała się tegoroczna magistrantka.
„UMK brnie w przepychanki kulturowe zamiast zająć się realnymi problemami. A te problemy zaraz się pojawią, bo jesteśmy na prostej drodze, żeby stracić status uczelni badawczej” - komentuje wykładowca z Wydziału Ekonomii.
"Doktora", "doktorka" czy "pani doktor"?
Ewa Walusiak-Bednarek z zespołu prasowego UMK zapewnia, że nie ma twardych zaleceń dotyczących stosowania feminatywów: - Trudno zadekretować zmianę, ale jest świadomość, że jesteśmy w trakcie ewolucji języka polskiego w tym zakresie. Ani ja, ani pan, ani uczelnia, ani Rada Języka Polskiego tego nie uregulujemy. Ureguluje to sam język, w skrócie - użytkownicy, którzy będą wybierać najwłaściwsze słowa.
Problem w tym, że nie bardzo wiadomo jak traktować feminatywy, które kłócą się z rzeczywistością prawną. Bo w tej ostatniej funkcjonuje „magister”, „doktor” i „profesor”.
Ewa Walusiak-Bednarek wyjaśnia, że propozycja uporządkowania kwestii nazw żeńskich została już opracowana przez rzeczniczkę ds. równego traktowania. Jednocześnie zaznacza, że każdy może samodzielnie zdecydować, czy chce być określany jako kierownik czy kierowniczka, choć w oficjalnych dokumentach uczelni, takich jak „Regulamin organizacyjny” czy statut, pozostają męskie formy.
Gdy język staje się politycznym narzędziem
Skoro jednak na uczelni istnieje dowolność, czy progresywny student ma prawo określać panią sekretarz komisji wydziałowej „sekretarą” lub „sekretarką”? Tym bardziej, że forma „profesora”, podobnie jak „ministra” przez wielu językoznawców uważana jest za błędną. W tej kwestii nie uzyskaliśmy jednoznacznej odpowiedzi.
Spory w sprawie feminatywów dotyczą wielu instytucji. Prof. Grażyna Majkowska w wypowiedzi dla "Rzeczpospolitej" zauważa, że język staje się narzędziem kształtowania podziałów społecznych i wyrażania sympatii politycznych:
„Ogólna zasada tworzenia żeńskich form nazw zawodów jest taka, że te będące pochodną rzeczownika powstają zwykle poprzez dodanie przyrostka -ka, właśnie np. minister – ministerka. Te, dla których podstawą słowotwórczą jest przymiotnik, zyskują z kolei sufiks -a, np. księgowy – księgowa. Te rozstrzygnięcia nie mają jednak charakteru kategorycznego. W niektórych wypadkach można wybrać sposób tworzenia feminatywu. Trzeba jednak pamiętać o pewnych dodatkowych uwarunkowaniach. (…) Kobiety z jednej strony chcą, aby nazwy ich funkcji miały żeńską formę, a drugiej nie odpowiada im, że miałaby to być utworzona zgodnie z systemowymi zasadami poprawności ministerka. Dlatego wybierają ministrę, która – jak zapewne im się wydaje – brzmi bardziej stosownie. W efekcie w narracji medialnej powstaje chaos. Dziennikarze żonglują różnorodnymi formami, chcąc sprostać oczekiwaniom kobiet kierujących ministerstwami. Mówi się o pani minister zdrowia, ale pani ministrze edukacji. Tę ostatnią nazywa się też zresztą ministerką – jeśli dziennikarz chce podkreślić, że ma rozeznanie w języku”.
