Generalnie jednak obowiązuje dziwne hasło - nic się nie stało. Znów jesteśmy wspaniali i wielkoduszni. Tymczasem coś się jednak stało. Nie było przecież żadnego umiaru w dęciu w narodowe trąby, w naszą narodową dumę, honor i wielkość, która sprawdza się w godzinach próby. Polskie szarże to przecież szarże najwyższej jakości. Tymczasem wypada zapytać wszystkich nagle zawiedzionych, na czym właściwie opierali swe nadzieje? Na nieustannych awanturach wokół piłkarskiego związku, szarpaniu się z kuratorami, wycofywaniu się z podejmowanych decyzji? Czy może na tym, że jak ktoś słusznie zauważył, na wielu blokach wiszą tabliczki zakazujące gry w piłkę, bo w ciasnym podwórku można wybić okno w mieszkaniu lub z samochodzie?
Dopiero teraz rozpoczyna się w Polsce wielka akcja budowy boiska w każdej gminie, czyli zaczyna się realizacja programu, który jeśli się powiedzie, a są przesłanki, by sądzić, że to się uda, może za kilka lat odmienić oblicze polskiej piłki.
Piłka nożna wszędzie wyzwala emocje, ale u nas sięgnęły one zenitu, bo w niczym nie znamy umiaru. Nie obejrzeć meczu stało się sprawą niehonorową, przewidywać, że Polacy mogą przegrać, to był prawie brak patriotyzmu. Szukające tematów i sensacji media podgrzewały atmosferę, a że w polityce spokojniej, więc rzucono się na piłkę i ją też ubrano w politykę. Miało być jak pod Grunwaldem, mieliśmy ścinać Niemcom głowy. Politycy też nie byli gorsi, każdy przecież chciał się ogrzać w cieple ewentualnego sukcesu. Każdy chciał być z narodem. Dlaczego premier nie jedzie na mecz - czyniono zarzut Donaldowi Tuskowi i robili to ci, którzy jeszcze niedawno wyśmiewali wyjazd na ważne spotkanie polityczne w Ameryce Południowej. Przegraliśmy, a więc winien jest sędzia.
Dziś niektórzy mówią, dobrze, że przyszedł taki zimny prysznic. Na razie mówią jeszcze dość cicho. Wypada mieć nadzieję, że zaczną głośniej i że wreszcie wrócimy na ziemię. Także po to, by w sporcie coś porządnie zrobić. A może nie tylko w sporcie?