- Jest pan związany z Pesą od 1983 roku, a od 1998 roku jako prezes. Firma ma za sobą ciężkie chwile, ale nie upadła...
- To prawda nie było łatwo. Fatalnie wspominam rok 1996. Można powiedzieć, że prawie byliśmy bankrutami.
- Czyli, było aż tak źle?
- W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, jak inne firmy, uczyliśmy się kapitalizmu. Z różnym skutkiem. Na początku trafiliśmy do Narodowego Funduszu Inwestycyjnego, ale państwo straciło nad nim kontrolę. Nasza firma była tam odbierana jako jedno z najgorszych polskich przedsiębiorstw i do tego dysponowała kapitałem na poziomie zera. Byliśmy zadłużeni po uszy: nie mieliśmy na światło, gaz, pensje dla pracowników. Prawdziwy cud, że nie upadliśmy.
- Podobna historia, jak z bydgoskim Rometem, tylko, że on, niestety, upadł...
- Żal mi Rometu. Naprawdę, nie musiał upadać, bo był w dużo lepszej kondycji od nas. W latach dziewięćdziesiątych, gdy brakowało gotówki w obrocie, firmy płaciły sobie w barterze, czyli towarem za towar, Romet - dla odmiany - miał pieniądze. Ale potem, krótko mówiąc, zapadło kilka złych decyzji i w efekcie... tej wspaniałej firmy nie ma już dziś na rynku.
Sylwetka Tomasza Zaboklickiego
- A Pesa wymyśliła tanią modernizację wagonów towarowych i przetrwała?
- Tak sobie myśleliśmy, co w tej strasznej biedzie począć i postanowiliśmy tanim kosztem zmodernizować wagony towarowe na bazie platform poczołgowych, które były zupełnie bezużyteczne. Wiedzieliśmy też, że nie ma w Polsce czym przewozić zboża. Transportowało się go w węglarkach, albo statkami. I te wagony to był nasz prawdziwy strzał w dziesiątkę! Potem to jeszcze wejście na rynki wschodnie: ukraiński, białoruski, litewski, rosyjski. W 2001 roku zmieniliśmy nazwę firmy z Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego, gdyż już nie pasowała do naszej działalności, na Pojazdy Szynowe Pesa.
Przetrwaliśmy też dzięki ogromnemu zaangażowaniu całej naszej załogi!
Cała rozmowa w specjalnym dodatku do Gazety "Pomorskiej" z 26 października - "Biznes Pomorza i Kujaw 1989-2009"
