Gospodarze zapracowani i smutni. Wykonują swoje codzienne obowiązki, ale ich myśli nieustannie błądzą wokół tego, który powinien być blisko nich. Syna - Zbigniewa, nieobecnego od przeszło ośmiu lat.
_- Śpię w pokoju Zbyszka. Nie ma go z nami od tak dawna, ale ja dobrze się czuję przebywając tam. Nie potrafię ująć tego w konkretne słowa, ale w tym miejscu odczuwam jego obecność i jakąś ulotną więź psychiczną. Mimo upływu lat, nie dopuszczam do siebie myśli, że mój syn nie żyje - _łamiącym się głosem opowiada Janina Łydka.
Historia swój początek miała ponad osiem lat temu. Dwudziestopięcioletni syn Janiny i Józefa Łydków - Zbigniew - wspólnie z kolegami z sąsiedniej wsi postanowili zarobić pieniądze na handlu. Rozpoczęli działalność gospodarczą polegającą na imporcie drewna z Rosji. Początek był obiecujący. Do Polski z rosyjskich lasów jechały tiry wyładowane dobrej jakości drewnem. Dla spółki, do której należeli ludzie ze Świedziebni, Księtego, Górzna, Rypina i Łodzi interes wydawał się trafiony i dochodowy. Prawdopodobnie dla Zbigniewa Łydki również. Jak mówią rodzice,
do trzeciego transportu z głębi Rosji,
kiedy to przyjechał niby zadowolony z interesów, ale jakiś zdenerwowany i odmieniony.
Był 5 marca 1998 roku. Ładny, słoneczny dzień. Do kraju przyszedł kolejny transport drewna, czasowo stacjonujący w Urzędzie Celnym w Brodnicy. Wspólnik Zbigniewa Łydki, Zygmunt F. z Księtego przywiózł go do domu rodzinnego w Świedziebni.
- Zbyszek wszedł do domu, przywitał się. Był wesoły, zadowolony. Złośliwi mówili, że ta wesołość spowodowana była narkotykami, pod których wpływem niby miał być. To absolutnie niemożliwe! Znam swojego syna, nigdy nie miał skłonności do żadnych używek. Powiedział nam, że z panem F. z Księtego jedzie do niego do domu na podsumowującą rozmowę z pozostałymi ludźmi, członkami spółki. Wtedy widzieliśmy z mężem syna po raz ostatni. I ten moment chyba zwiastował coś złego, bo nagle__zaczął padać gęsty śnieg - przypomina sobie matka Zbigniewa.
Minął dzień. Następnego, 6 marca, Zbigniew
nie powrócił do domu.
Tknięci złymi przeczuciami rodzice zgłosili zaginięcie do policji. Od tego dnia Komenda Powiatowa Policji w Brodnicy wszczęła poszukiwania zaginionego Zbigniewa Łydki. Podczas kolejnych przesłuchano wszystkich członków spółki drzewnej, w większości uczestników spotkania towarzyskiego jakie odbyło się w domu rodziny F. w Księtem. Ci zeznali, że z powodów im nieznanych poszukiwany wybiegł w kierunku swojego domu w Świedziebni. Musiał to być odruch desperacki, ponieważ pomimo ataku zimy uciekał bez kurtki, tylko w samej koszuli. Tak, jakby się czegoś bardzo przestraszył...Po drodze znajdowały się bagna, rzeczka Pissa i strażacki zbiornik wodny.
Zdaniem zrozpaczonych rodziców mogło dojść do najgorszego, zabójstwa syna spowodowanego niewyjaśnionymi porachunkami finansowymi w ramach prowadzonych interesów zawodowych. Na tę okoliczność na wniosek rodziny KPP w Brodnicy wszczęła dochodzenia w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci poszukiwanego.
Wypompowano szambo
znajdującego się na terenie posesji Zygmunta F. oraz spenetrowano wokół miejsca zaginięcia. Na prośbę zainteresowanych straż pożarna wybrała wodę ze zbiornika na polu Mirosława J. Poszukiwania nie przyniosły żadnego skutku. Przesłuchiwano ponownie uczestników "ostatniej wieczerzy" po trzeciej, feralnej transakcji drewna ze wschodu. Komisariat Policji w Łodzi próbował nawiązać kontakt z kierowcą tira, wiozącego ostatni transport drewna z Rosji. Bez powodzenia. Kierowca okazał się nieuchwytny.
Jesienią, 2003 r., KPP w Brodnicy za pośrednictwem Biura Międzynarodowej Współpracy Policji z Zagranicą w Warszawie zwróciła się o poszukiwania zagonionego Zbigniewa Łydki na terenie Europy, ze szczególnym uwzględnieniem krajów bloku wschodniego.
Bez skutku
Wyczerpano wszelkie możliwości operacyjne. Wobec braku popełnienia przestępstwa na podstawie zebranego materiału Prokuratura Rejonowa w Brodnicy umorzyła dochodzenie w sprawie zaginięcia mieszkańca Świedziebni.
I z tym właśnie rodzice zaginionego Zbigniewa nie mogą i nie chcą się pogodzić. Uważają, że całe postępowanie było prowadzone "na odczepnego", byle jak, ze chyba komuś musiało zależeć, że właśnie taki tok jemu nadano. Podczas minionych lat kilkakrotnie odwoływali się do biura Rzecznika Praw Obywatelskich w Warszawie. Bez efektu, choć przedstawicielka biura pisemnie jednoczyła się w bólu ze zrozpaczonymi rodzicami.
- Będziemy domagać się wznowienia poszukiwań naszego syna przez policję, a prokuraturę o ponowne, tym razem konkretniejsze potraktowanie całej sprawy. Jednocześnie wystosujemy pismo do ministra Ziobry z zażaleniem na dotychczasowe powierzchowne załatwienie tematu zaginięcia syna. Wierzymy z żoną, że on gdzieś żyje - kończy opowieść Józef Łydka.