Nad projektem zmian pracuje powołany przez minister Barbarę Kudrycką zespół ds. reformy systemu nauki i szkolnictwa wyższego.
Wczoraj "Gazeta Wyborcza" - powołując się na anonimowe źródło - podała pierwsze szczegóły projektu. Najlepsi studenci mieliby rozpoczynać pracę nad doktoratem już po licencjacie. Szybka ścieżka do doktoratu nie miałaby obowiązywać na wszystkich uczelniach - ponoć ministerstwo pracuje nad listą tzw. uczelni flagowych, na tę listę miałyby trafić najlepsze szkoły wyższe w kraju.
W planach jest też likwidacja habilitacji. To pośredni szczebel między doktorem a profesorem. Naukowcy narzekają, że taki system awansu jest skostniały - dopiero doktor habilitowany może liczyć się na uczelni jako tzw. samodzielny pracownik naukowy i być promotorem kandydata na doktora. Od liczby samodzielnych pracowników uzależnia się pozwolenie na uruchomienie nowego kierunku, prowadzenie studiów magisterskich.
Według tego, co podała wczorajsza "Wyborcza" - polscy naukowcy nie musieliby się habilitować. Byliby oceniani na podstawie publikacji i osiągnięć naukowych, nie trzeba byłoby pisać pracy habilitacyjnej, otwierać przewodu, zdobywać recenzji oraz zdawać egzaminu.
- Nie chcę się odnosić do anonimowych wypowiedzi podanych przez "Wyborczą" - mówiła nam wczoraj Katarzyna Dziedzik, rzecznik prasowy w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Przyznała, że ministerstwo pracuje nad zmianami, ale szczegóły poda najwcześniej po świętach.
To, że z awansem naukowców jest źle, wynika choćby z ostatniego raportu NIK.
40 proc. skontrolowanych uczelni nie przestrzega trybu uzyskiwania stopni naukowych. Poza tym młodzi nie garną się do zdobywania tytułów - coraz mniej jest doktorów i coraz mniej rozpoczętych przewodów doktorskich.
Uczelniom brakuje kadry - od 1990 roku liczba szkół wyższych w Polsce wzrosła czterokrotnie, studentów też mamy ponad cztery razy więcej. A w tym czasie nauczycieli akademickich przybyło niewiele ponad połowę. 18 lat temu było ich ponad 61 tysięcy, teraz jest ich niespełna 100 tysięcy.