Ale on jest. W Toruniu.
- Koniecznie musi pan wspominać o mnie w tym artykule? - doktor spuszcza wzrok z trudem ukrywając zakłopotanie.
- Muszę. Chcę wiedzieć, kim jest weterynarz, do którego ludzie stoją w kolejce ze zwierzakami sześć godzin.
- Już nie stoją. Są zapisy.
- I teraz czekają na wizytę dwa miesiące.
- Hmm, może zróbmy tak - niech pan napisze o zwierzętach, a o mnie jakoś tylko między wierszami.
Pierwszy był skorpion
Marta z Grudziądza, właścicielka dwóch dachowców: - O gabinecie doktora dowiedziałam się pocztą pantoflową. W poczekalni natknęłam się na komitet kolejkowy. Ludzie z całej Polski. Z chomikiem, fretką, królikiem i psami. Tłum. Uprzedzona przez koleżanki, zabrałam ze sobą kanapki, inni musieli ratować się pizzą. Było już zupełnie ciemno, gdy przyszła na mnie kolej. Badanie trwało 45 minut. Doktor był wnikliwy, a jednocześnie czuły dla zwierzaka. Mnie w życiu nikt tak nie badał. Myślałam, że tacy ludzie istnieją tylko w filmach. Ten facet przyjechał chyba z jakiejś innej planety.
Ostatnia informacja jest grubo przesadzona. Dwadzieścia lat temu wyjechał z małego miasteczka na Podkarpaciu na studia do Lublina.
O tamtych czasach pisze na swojej stronie internetowej: "Od samego początku, a w zasadzie odkąd pamiętam, interesowałem się szeroko rozumianą biologią. Zawsze w moim pokoju trzymałem jakieś zwierzęta, które przywoziłem ze swoich wypraw poza miasto. Były to najczęściej owady, czasem trafiały się żaby, pająki, motyle itd. Szczytem wyrozumiałości mamy była akceptacja trzymania w pokoju jadowitego skorpiona, który został przywieziony przez kuzyna z Bliskiego Wschodu.
Natomiast trop filmowy jest całkowicie trafny: "Kiedy dorastałem, uświadomiłem sobie, że moje przyszłe życie musi być związane ze zwierzętami. Miałem kilka dróg do wyboru, ale po obejrzeniu angielskiego serialu "Wszystkie stworzenia duże i małe" postanowiłem, że będzie to weterynaria".
Internautka Agnieszka przedstawia alternatywną wersję biografii Krawczyka: "Cudowny weterynarz. Chyba w poprzednim wcieleniu był zwierzakiem, który potrzebował pomocy i nigdzie nie mógł jej znaleźć".
Myszka na stole
- Leczył pan krowę?
- Nie, świadomie skupiłem się na małych zwierzętach. Właściciele małych zwierząt, którzy do mnie przychodzą, są z nimi emocjonalnie związani. Chcą im pomóc. Na wsi jest trochę inaczej - zwierzę jest źródłem utrzymania. Jeśli się nie nadaje, idzie na rzeź. Poza tym często pojawia się element niedopowiedzenia. Weterynarzowi nie zawsze mówi się całą prawdę i właściwa diagnoza bywa niemożliwa. W takiej pracy nie potrafiłbym się odnaleźć.
Aleksandra Głowacka, właścicielka kilku królików: - Doktor ma swój sposób komunikowania. Nie wszystkie praktyki właścicieli zwierząt mu się podobają, ale potrafi to powiedzieć w grzeczny i łagodny sposób, nie sposób się na niego obrazić.
W bezpośrednim kontakcie Krawczyk jest dokładnie taki, jak w internetowych opisach: chudy, lekko rozczochrany, wyciszony, precyzyjnie formułujący myśli. Niezmiennie w ruchu.
- Podobno potrafi pan zoperować myszkę
- Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Wczoraj operowałem szczury. Podaje się środek uspokajający, później narkozę. Najważniejsze, żeby dokładnie zważyć zwierzęta i nie przesadzić z jednostkami. A później to już operacja, jak każda inna. No może z tym wyjątkiem, że nie można użyć kroplówki, bo naczynia krwionośne są za małe. U królika już można.
- Ale myszka kosztuje 5 złotych.
- Wartości emocjonalnej, jaką ma TA myszka dla dziecka nie da się obliczyć. Nie ma znaczenia czy to myszka, czy pies. Jestem od ratowania życia.
Przeczytaj całość - kup e-wydanie "Gazety Pomorskiej"