5 czerwca zmienił się świat rodziny odwiedzającej grób syna. Na jedną z ich dwóch młodszych córek, która przechodziła za nagrobkiem brata spadła duża część ciężkiego i zaniedbanego nagrobka postawionego w 1949 roku. Był to fragment wystającego ponad płytę lastrykowego krzyża. 5-letnia wówczas Marysia doznała wielu obrażeń mózgu i nie wiadomo było czy przeżyje. Dziewczynka natychmiast straciła przytomność, potem w ramionach mamy dostała drgawek. Ojciec dziecka dzwonił na pogotowie, które z oddalonego o 15 kilometrów Rogowa jechało około 45 minut! Wcześniej od ambulansu na miejsce dotarł helikopter Lotniczego Pogotowia Ratunkowego z Poznania. Wszystkiemu przyglądała się siostra dziewczynki, Amanda.
- To był moment. Ja schylałam się, żeby odstawić znicz, Amanda była obok. Mieliśmy już jechać do domu, więc Marysia szła w stronę Amandy. Wtedy to się stało
– wspomina Beata Lisek, mama Marii.
W szpitalu konieczne było wykonanie skomplikowanej operacji, podczas której dziecku usunięto dwa kawałki czaszki. Dodatkowo, córka Beaty ma problemy motoryczne – chodzi wspierana przez innych. Wymaga ciągłej, kosztownej rehabilitacji.
Już kilka dni po tragedii w Łopiennie prokuratura wszczęła śledztwo i powołała biegłego sądowego, który miał zbadać techniczny stan nagrobka. Przesłuchani zostali świadkowie, obecni tego dnia na cmentarzu, a także pracownicy firmy kamieniarskiej, którzy mieli zeznać, że już wcześniej zwracali grabarzowi uwagę na to, że niektóre płyty nagrobne są znacznie pochylone i mogą stwarzać zagrożenie. Oferowali wówczas swoją pomoc. Grabarz, wysłuchawszy mężczyzn odesłał ich do proboszcza, któremu wizyty już nie złożyli.
Łopienno. Groby w fatalnym stanie. Nikt za nie nie odpowiada?
Tajemnicą poliszynela było to, że część nagrobków w Łopiennie jest w fatalnym stanie. Daty na grobach wskazują, że pierwsze pochówki miały tam miejsce jeszcze w XVIII wieku. Wśród katolickich mogił widać też nagrobki z niemieckimi sentencjami. Najpewniej ewangelickie. Zdecydowana część starych miejsc spoczynku, w tym powstańców wielkopolskich jest w ruinie. Są to często duże płyty nagrobkowe, które mogą runąć… Czy nie powinien zainteresować się tym zarządca cmentarza – parafia? Tu zaczynają się schody.
- Ustawa o cmentarzach pochodzi z 1959 roku. Ma tylko ogólne zapisy, nie ma zapisów szczegółowych. To nie jest oczywista sprawa kto za co odpowiada na cmentarzach. Za ogólny porządek na pewno odpowiada zarządca cmentarza, a za nagrobki – to jest pytanie
– relacjonował w rozmowie z nami przedstawiciel gnieźnieńskiej prokuratury, Radosław Krawczyk.
Powołany biegły sądowy stwierdził, że do przewrócenia się elementu nagrobka doszło nie samoistnie – ocenia się, że dziecko o wadze ok. 20 kg mogło go naruszyć, w wyniku czego, krzyż upadł. Czy to oznacza, że nagrobek mógł przewrócić się już wcześniej, wystarczyło go delikatnie pchnąć? Biegły pisze, że ciężki krzyż już wcześniej był ruchomy, a stan nagrobka zły.
Przesłuchany został też ksiądz parafii w Łopiennie. Według niego, za stan nagrobków odpowiadają rodziny zmarłych. Gdy proboszcz wie, że nagrobek wymaga pilnego remontu, to kontaktuje się z zstępnymi, których w przypadku grobu, który upadł na Marysię… nie zna. W ewidencji brakuje informacji o tym, kto pochował nieboszczkę w 1949 roku. Czy taki grób nie powinien więc zostać zlikwidowany? Po wypadku z 5 czerwca na bramie nekropolii zawisł regulamin, w którym ustalono: po 20 latach od pochówku konieczna jest opłata prolongacyjna. Jak twierdzi duchowny, przed tym, gdy zaczął pełnić funkcję proboszcza, takiego zwyczaju nie było.
Tragedia w Łopiennie: nikt nie jest winny?
Gnieźnieńska prokuratura postępowanie w sprawie nieumyślnego spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu dziewczynki i nieumyślnego narażenia Marii i innych użytkowników cmentarza na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Według ustaleń śledczych, z gnieźnieńskim prokuratorem Piotrem Gruszką na czele nie znaleziono osoby bezpośrednio odpowiedzialnej za wypadek, a zarządca cmentarza, nawet jeśli był pasywny wobec stanu nagrobków, nie działał z bezpośrednim zamiarem skrzywdzenia kogokolwiek. Nie można więc przypisywać winy do zarządzającego parafią i cmentarzem.
Marysia Mucha w nieszczęśliwym wypadku ledwo uszła z życiem. Do teraz musi chodzić w specjalistycznym kasku – wszak nie ma dwóch kawałków czaszki i każdy uraz głowy, choćby delikatny, jest dla niej śmiertelnie niebezpieczny. Kolejna już tragedia w tej rodzinie wzmocniła ją. Jedyne, czego chce Beata, to sprawienie, by w tak niepotrzebny sposób już nikt nie ucierpiał, zwłaszcza dziecko.
- To jest nie do pomyślenia, że taki bałagan zostanie
– relacjonuje B. Lisek, zapowiadając, że planuje złożyć zażalenie na postanowienie o umorzeniu postępowania. Kobieta chce też przenieść grób zmarłego syna. Jak twierdzi, nie wyobraża sobie odwiedzać miejsca pochówku dziecka, w którym wydarzyła się taka tragedia.
Głośne zabójstwa, niewyjaśnione zbrodnie i tajemnicze znikni...
