Pierwsze starcie było ideologiczne, bo w ringu stanęli totalny luzak Mariusz Paluch, radny powiatowy, i pryncypialny do bólu w obronie wartości Andrzej Mielke. Radny miejski. Że swoje porachunki zechcą rozstrzygnąć przy pomocy bokserskich rękawic, mało kto przewidywał, ale stało się. I prawie cała Polska, dzięki mediom, śledziła losy tego pojedynku. Co ciekawe, okazało się, że Mielke boksu nie zapomniał, bo kiedyś trenował, nawet z sukcesami, a Paluch się poduczył. Tak że walka była ładna, a zakończyła się remisem.
Rywale
Kiedy więc Marcin Gruchała, twórca Gruchała Team zaanonsował, że szykuje się kolejna atrakcja, chojniczanie nastawili uszu. Kto z kim? To było pytanie numer jeden. Bo żeby było show, musi być udany zestaw rywali. Najchętniej oglądaliby burmistrza, ale to niemal od razu stało się mało realne, gdy ojciec miasta najpierw wskazał na swoje kondycyjne braki, potem na powagę urzędu. Ale padło blisko, bo w samym ratuszu - na jednego z urzędników - Damiana Pilackiego, który niczym szczególnym dotąd się nie wyróżnił. Nie wykazywał zainteresowania sportami ekstremalnymi, nie przyłapano go na żadnych ekstrawaganckich zachowaniach, nic, siła spokoju. Cichy, spokojny, prawdziwy urzędnik - odtąd dotąd. I Bóg jeden wie, dlaczego się zdecydował.
A z drugiej strony, słuchajcie, słuchajcie, nie kto inny, jak słynny Mariusz Janik, potwór w ludzkiej skórze, co to najpierw bawił się w biznesmena, potem udawał artystę, po drodze szokował nie tylko chojniczan uwiecznieniem samego siebie na pomniku, a na koniec zabrał się do pisania bajek z kluczem, w których obnażył małość i beznadziejność lokalnej elity. I ten Janik, skreślony w tzw. towarzystwie, znów wygramolił się z cienia i znów trafił na swoje pięć minut.
Ponad sto kilogramów
Obaj panowie przekonywali, że to ciekawe doświadczenie życiowe, że wyzwanie, że zbożny cel, że dobra zabawa wreszcie. I obiecywali, że zrobią wszystko, by nikt się nie nudził, a wręcz przeciwnie. Co też się stało.
Tuż przed walką obaj dostąpili zaszczytu znalezienia się w sali obrad ratusza, gdzie nie tylko zapewniali, konkretnie Janik, że mordobicie będzie dobre, ale także w samych skarpetkach stanęli na wadze i okazało się, że ważą ponad 100 kg, a różnica jest minimalna. Tyle że jeden, konkretnie Pilacki, przerasta rywala o głowę.
Tam też okazało się, że na czas zwarcia będą nosić ksywki Hrabia de Piącha - to o Janiku, i Młot Pneumatyczny - to o Pilackim.
Błysk sławy
No i zaczęło się. W ostatnią niedzielę (jak już informowaliśmy na stronach lokalnych) ich pojedynek był walką wieczoru w hali Parku Wodnego, a kto by myślał, że chojniczanie mają już dosyć tej prostej rozrywki, poważnie się pomylił. Bo nie tylko zapełniły się trybuny, miejsca po 10 zł, ale i loża dla vipów była w komplecie, a tam za bilet trzeba było zapłacić stówkę. I burmistrz Arseniusz Finster, mimo że miał urodziny, też przyszedł. Choć Janika szczerze nie znosi, a Pilackiemu chyba jednak wybaczył udział w przedsięwzięciu.
Mało tego. Tę walkę z chojniczanami oglądali też Jerzy Kulej i Maciej Zegan, znana z telewizyjnego programu Walentyna Jałocha z pobliskiego Sępólna, a nawet raper Liroy, który tym razem niczego nie zaśpiewał. Za to zatańczyły urodziwe i kuso ubrane "Arabeski" ze Słupska, które wyzwalały w męskich okrzykach nieco inną tonację niż tylko - zabij go, zabij.
Panowie prali się nie na żarty. Janik w myśl zasady wszystkie chwyty dozwolone w pierwszych dwóch rundach prawie siedział na Pilackim, a ten z uporem maniaka czekał na ten ostateczny cios. Nie doczekał się, choć był bardzo blisko. Janik jako pan z pięćdziesiątką na karku w trzeciej rundzie słaniał się nieco na nogach po którymś uderzeniu, zrobił się też kredowo biały, a z jego twarzy gdzieś umknął triumfalny uśmiech, gdy wkraczał na ring, w kajdankach zresztą z obstawą antyterrorystów. Bo przecież taka oprawa show dla chojnickiego skandalisty była najbardziej wymarzona. Widownia oszalała. Dla Janika oczywiście, bo przecież drętwy Pilacki nie mógł jej porwać. Więc gdy sędziowie obwieścili, że górą Janik, to była prawdziwa euforia.
Oczywiście w tym meczu nikt nikomu niczego nie udowodnił. Może jedynie to, że show rządzi się swoimi prawami i lepiej nie zakładać, że będzie po bożemu. - Sędziowie nie widzieli, że Mariusz faulował - wzdycha dziś Pilacki. - Ale niczego nie żałuję. Trzeba też umieć przegrywać.
Gruchała Team odżegnuje się od kolejnego pojedynku, ale kto wie? Frekwencja znakomita, kasowy sukces, zamieszanie w mediach. Czego chcieć więcej? Więc już można robić zakłady, który z vipów skusi się na ułamek sławy, może być nawet na ringu.
MARIA EICHLER
[email protected]