https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"Dziadek" prosto z pieca

Hanna Sowinska hanna.sowiń[email protected]
Ojciec i syn, czyli Władysław i Longin Józef  Erdmannowie. - Tato miał wtedy dwa lata, bo  zdjęcie pochodzi z 1940 r. - mówi córka  Katarzyna
Ojciec i syn, czyli Władysław i Longin Józef Erdmannowie. - Tato miał wtedy dwa lata, bo zdjęcie pochodzi z 1940 r. - mówi córka Katarzyna A domowego archiwum rodziny Erdmann
Siedzi w rozgrzanym "brzuchu" pieca nawet półtorej godziny. Nie to co te dmuchane chleby, które już po kwadransie są gotowe. Tradycja jego wypieku liczy kilkadziesiąt lat. Jak na "staruszka" jest nietypowy - każdego dnia świeży i rumiany.

     Siedemdziesiąt lat w branży piekarniczej, trzydzieści na bydgoskim rynku... Mowa o jednej z najstarszych firm piekarniczo-cukierniczych, należącej do rodziny Erdmann. Już trzecie pokolenie prowadzi zakład, którego wyroby zjadają nie tylko bydgoszczanie.
     Ojciec i syn
     
Władysław Erdmann urodził się w Annowie, w powiecie żnińskim. Mając niespełna dwadzieścia lat wyruszył na poszukiwanie pracy. W 1926 r. trafił do Kołodziejewa i tam otworzył pierwszą piekarnię. - Wiem, że dziadek nie budował jej od podstaw, tylko po kimś przejął - opowiada Katarzyna Erdmann, wnuczka Władysława, obecnie współwłaścicielka firmy.
     Z zawodem piekarza i cukiernika Władysław już się nie rozstał. Zmieniał miejsca zamieszkania, otwierał nowe piekarnie. W 1938 r. znalazł się w Opalenicy koło Poznania. Tam też spędził wojnę. Potem było jeszcze Mogilno, a w 1959 r. przywędrował do Bydgoszczy.
     Pierwszą piekarnię otworzył na ul. Jagiellońskiej. Pod koniec lat 60. firma przeprowadziła się na ul. Fordońską. W 1975 r. do ojca dołączył jeden z synów - Longin Józef. - Odtąd w rodzinnej piekarni pracował dziadek, mój ojciec i mama. Wtedy jeszcze nie zatrudniano kilku ekspedientek, więc za ladą spędzała wiele godzin. Przepracowała w sklepie ponad czterdzieści lat. Wspierała ojca jak mogła - wspomina pani Katarzyna.
     Rób to, co lubisz
     
Longin Józef, rocznik 1938 uczył się fachu u swojego ojca. - Tato miał jeszcze dwóch braci. Najmłodszy też zdobył uprawnienia mistrzowskie, ale nie pracuje w tym zawodzie - mówi pani Katarzyna.
     W latach 90. piekarnia stała się rodzinną spółką. Do jej prowadzenia włączyła się wnuczka Władysława. - Nie od razu chciałam być w firmie. Nie takie były moje marzenia. Teraz bardzo się cieszę. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym być poza piekarnią. Tak jak ojciec, który kocha swój fach. Wielokrotnie mi mówił:__"Musisz robić to, co lubisz. Gdy zajmiesz się czymś innym, na pewno nie będzie ci to wychodziło" - _powtarza słowa ojca pani Katarzyna.
     Ale jak można polubić pracę, która zaczyna się wtedy, gdy inni idą spać?
     
- Ta robota w zasadzie nie ma początku i końca. Gdy o drugiej w nocy dzwoni telefon, to wiem, że dzwonią z piekarni, bo - na przykład - jest awaria pieca. Ale w każdym fachu są plusy i minusy. W tym akurat plusów jest więcej.
     I jak poszło
     
Piekarnia przy ul. Długiej rusza o 22.00. O szóstej rano przychodzi druga zmiana i pracuje do 14.00. Na jednej "szychcie" zatrudnionych jest trzech piekarzy. Pani Katarzyna chwali zespół. - _Mamy wspaniałych ludzi - _mówi. Cieszy ją przywiązanie pracowników do firmy. Przykładem cukierniczka, która u Erdmannów jest już ponad 20 lat. - _Wykształciła się jeszcze u dziadka
- podkreśla wnuczka.
     Katarzyna Erdmann jest już w piekarni jedenaście lat. Nadal może liczyć na pomoc ojca. Choć osiągnął wiek emerytalny, ciągle pomaga w firmie. Córka: - Szef to szef. Choć tato twierdzi, że już się napracował w życiu, to bez piekarni nie może się obejść. Spędzał w niej po kilkanaście godzin na dobę. Zjawiał się w domu na dwie, trzy godziny i wracał do piekarni. Nawet na wczasy jeździłam tylko z bratem i mamą.
     A gdy już wracał, żona Ewa witała go zawsze tymi samymi słowami: "Jak poszło, czy się wszystko sprzedało?
     Okrągła "Babcia"
     
Bułki wodne poznańskie, chleb okrągły "Rustikalny", "Babcia" i "Dziadek", szneki z glancem (dla młodszych: chodzi o drożdżówki z lukrem) - to wyroby, o których można powiedzieć, że są znakiem firmowym piekarni. Spece od reklamy mogliby dodać, że to rynkowe przeboje. Nie starzeją się, jak prawdziwe, muzyczne szlagiery. Prostokątnego "Dziadka" wypieka już trzecie pokolenie Erdmannów.
     - Mamy w piekarni jeszcze przedwojenny piec i nie chcielibyśmy go zmieniać na obrotowy czy elektryczny. Wiem, że pieczywo nie byłoby już tak dobre. Tato pamięta, że chleb o nazwie "Dziadek" zawsze był w firmie pieczony. Receptura też się nie zmieniła. Podstawą jest mąka żytnia, zakwas i drożdże, bez żadnych polepszaczy. Chleb musi swoje odsiedzieć w piecu. Pieczenie trwa półtorej godziny. Naraz można upiec sześćdziesiąt bochenków - mówi pani Katarzyna.
     Zapewnia, że ojciec jest tradycjonalistą, więc mąkę od "zawsze kupuje w PZZ, a tłuszcz tylko w Kruszwicy". - Popiera to, co polskie. Do innych firm nie dał się przekonać.
     Ci, którzy wolą zapłacić trochę więcej, ale zjeść naprawdę smaczny chleb - przyjeżdżają do Bydgoszczy nawet z odległych miejscowości. Raz w tygodniu w sklepie pojawia się pewien poznaniak, który bierze kilka bochenków "Dziadka". Chlebem tym zajadają się także Niemcy i Szwedzi.
     Nasze czyli... nasze__
     
Pieczywo od Erdmannów kupują również restauracje.
     - Byłam kiedyś w lokalu, o którym wiem, że oferuje gościom nasze wyroby. Gdy mi podano pieczywo, mówię do kelnera: "Macie tu wspaniały chleb. Niech mi pan zdradzi, skąd pochodzi?" A on na to: "Sami pieczemy". Widać, że jest tak dobry, skoro restauracja sobie przypisuje sukces - _śmieje się pani Katarzyna.
     Zapewnia, że piekarnia "nie była, nie jest i nie będzie fabryką chleba". - _Jak wchodziłam to firmy to ojciec mówił: "Upiec mniej, ale żeby to było smaczne i dobre jakościowo. Nigdy do żadnych marketów czy na stacje benzynowe nie sprzedawaj. Jesteśmy małą piekarnią i taką pozostaniemy. Jesteśmy firmą z tradycją".

     Chwalą i ganią
     
Piekarnia ma stałych klientów. - Gdy czasami staję w sklepie za ladą, to niektórzy machają ręką i mówią z wyrzutem: "Pani to nie wie, jaki ja chleb kupuję. Pani to tu jest nowa. Ta ekspedientka to będzie wiedziała".
     Panią Katarzynę cieszy to, że ludzie, którzy od lat kupują u Erdmanówie potrafią nie tylko chwalić, ale również ganić. "Pani Kasiu, poskarżę się ojcu, bo wczoraj piekarze zasnęli i chleb przypalili". - I ja to rozumiem. Piekarz to tylko czlowiek, a nasi klienci nie są złośliwi - komentuje szefowa.
     

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska