Ciche na Pojezierzu Brod-nickim. Na skraju lasu ośrodek wypoczynkowy dla dzieci i młodzieży. Należy do Urzędu Miejskiego w Brodnicy. To tutaj miasto organizuje wakacje dla dzieci z rodzin niżej sytuowanych, wychowanków domów dziecka. Pierwszy turnus już minął.
Poniedziałek, 18 lipca,
przyjeżdżają kolejni
obozowicze. Zostają rozlokowani w drewnianych domkach - zbudowanych niedawno z pieniędzy miejskich - także w namiotach. Wszyscy zostają zapoznani z regulaminem pobytu w ośrodku, wszyscy podpisują. Także cztery dziewczyny - wiek od 15 do 16 lat - które już po dwóch godzinach nie mają specjalnej ochoty na wakacje w lesie i nad jeziorem. I mówią o tym głośno opiekunom. Jednak specjalnej niechęci nie manifestują. Co więcej, zgłaszają się na dyżur do kuchni, przygotować kolację dla pozostałych obozowiczów.
Zbliża się godz. 22.00. Podjeżdża z Brodnicy taksówka, cztery panny wsiadają do samochodu
i odjeżdżają.
Gdzie? W jakim kierunku?
Policja otrzymuje sygnał od komendantki obozu Danuty Domżal-skiej o godz. 22.15. Informuje też, że panny są z Brodnickiego Domu Dziecka.
Wtorek, godz. 8.00, Brodnicki Dom Dziecka. - Nie udzielam żadnych informacji - mówi Grażyna Saks, dyrektor tej placówki i odprowadza reportera do drzwi.
Ciche, godz. 8.30. Komendantka obozu też nie chce komentować zdarzenia. Nie przespała nocy, nie ma sobie nic do zarzucenia. Odsyła do kierownika ośrodka, Edwarda Koźmińskiego. Ten jest poza obozem, w Brodnicy. - Właściwie to
nic się nie stało
- słyszę w słuchawce. - Przyjechała taksówka, dziewczyny odjechały, zgłoszono ten fakt na policji. Cóż, zrobiły sobie ucieczkę. Pojechały do Brodnicy.
Dziewczyny wróciły do domu dziecka, ale tej informacji nie przekazała nam szefowa Brod-nickiego Domu Dziecka.
