Na pożegnanie III ligi podopieczni Łukasza Kierzkowskiego pokonali na własnym boisku Ostrovię 2:1 (1:1). To było pyrrusowe zwycięstwo, bo w innym ważnym meczu wygrał KKS Kalisz i to ten zespół obronił się przed degradacją.
- W ostatnich trzech meczach mieliśmy plan wywalczenia dziewięciu punktów i udało się ten plan zrealizować - mówi trener Łukasz Kierzkowski. - Niestety, w końcowym rozrachunku zabrakło nam niewiele i to jest smutne. Przed meczem powiedzieliśmy sobie w szatni, że musimy zrobić wszystko, by na drugi dzień móc śmiało stanąć przed lustrem. To nam się udało. Liczyliśmy na cud w Kaliszu.
Mecz z Ostrovią nie był najlepszy w wykonaniu gospodarzy. - Elana wygrała zasłużenie, ale decydującego gola zdobyła ze spalonego - przyznaje Michał Giecz, gracz Ostrovii. - Wszyscy to widzieli, tylko nie sędzia. W pierwszej połowie nasza gra nie wyglądała źle. Elana nie była agresywna. Gospodarze mieli jeszcze szansę na utrzymanie, a my graliśmy o nic, dlatego było ciężko się zmobilizować.
Udany finisz był spóźniony, można teraz gdybać czy wcześniejsza zmiana trenera zwiększałaby szanse drużyny. Wcześniej pod wodzą Tomasza Asensky'ego wywalczyła 16 punktów w 11 meczach na wiosnę. Zwłaszcza pierwsza połowa maja była fatalna (1 pkt w 4 meczach) i to właśnie ten okres zdecydował o degradacji. Elana grała bardzo niestabilnie: potrafiła wygrać na boisku wysoko notowanego Sokoła Kleczew i przegrać u siebie ze słabszą Centrą Ostrów.
Toruńska piłka nie ma szczęścia. Wydawało się, że po zmianie właściciela może być tylko lepiej. Nic z tego. Elana w ostatnich czterech ostatnich sezonach była degradowana aż trzykrotnie (z II do III ligi, i dwa razy z III do IV ligi). To już wygląda na klątwę: klub ma kibiców, wsparcie finansowe miasta i wreszcie solidnego właściciela. I znowu się nie udało.
Największym pechowcem w drużynie jest Rafał Więckowski, który przeżył wszystkie te degradacje. - Za każdym razem byłem członkiem degradowanych drużyn - nie kryje smutku obrońca. - Tegoroczny spadek bardzo mnie boli. Wcześniej degradacja była wkalkulowana. Tym razem liczyłem, że się utrzymamy. Promyk nadziei był do końca. Zagrałem dobre spotkanie, ale co z tego? Wolałbym być najgorszy na placu gry, a moja drużyna uratowałaby ligowy byt.