Adrian Miedziński upadł na tor w 13. biegu meczu Swindon - Poole, gdy jechał na prowadzeniu. O własnych siłach zszedł z toru, wyścig nie został nawet przerwany. W parkingu okazało się, że torunianin miał ogromnego pecha. Jego dłoń dostała się bowiem w okolice zębatki i została poważnie uszkodzona.
Dla gospodarzy był to niezwykle pechowy dzień, wcześniej stracili Toya Batchelora i Lewisa Rose. Menedżer Alun Rossiter przyznaje, że kontuzja Miedzińskiego jest najgroźniejsza. - Troy Batchelor ma łagodny wstrząs i uszkodzone żebra, Lewis Rose ma problem z kostką, Adrian Miedziński ma trzy złamane palce i jeden brzydko przecięty, co jest bardzo poważną sprawą - przyznał na klubowym portalu Swindon.
Torunianin prosto ze stadionu trafił do szpitala. Od razu w Wielkiej Brytanii trafił w ręce chirurgów. Nie wiadomo jeszcze, kiedy będzie mógł wrócić na tor. W środę rano napisał na facebooku: "Jestem po pierwszym zabiegu, czuję się dobrze. Wyglądało to źle w stosunku do tego jak rzeczywiście jest. Jutro czeka mnie kolejny zabieg i wtedy będę wiedział, kiedy będę mógł z powrotem wrócić na tor.
Dziękuje za maile, smsy, wiadomosci z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia.".
W najbliższą niedzielę "Anioły" rozpoczną rozgrywki PGE Ekstraligi meczem z Betardem Wrocław na swoim torze.
Czytaj e-wydanie »Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje