Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fizjoterapeutka: Człowiek po udarze nie jest z porcelany [zdjęcia]

Tomasz Froehlke
Tomasz Froehlke
Wojciech Arkuszewicz
Rozmowa z Dorotą Ratuszek-Sadowską, która pracuje z najcięższymi przypadkami urazów neurologicznych. Zawsze z uśmiechem, choć nieraz śpi tylko po dwie godziny

Motywacja pacjenta do żmudnej rehabilitacji zależy w dużej mierze od fizjoterapeuty

- A nie od niego samego?

- Na początku tak. Musi wiedzieć, że ma dla kogo żyć, że jest komuś potrzebny. Ale wie pan jak to jest - rehabilitacja jest długotrwała i trzeba wiele czasu poczekać na jej wyniki. Trzeba zrozumieć, że pracuję z pacjentami, którym życie w jednej sekundzie odwróciło się o 180 stopni. Z człowieka w pełni sprawnego, aktywnego fizycznie stał się człowiekiem stale potrzebującym pomocy. W pewnym momencie można mieć wszystkiego dość. Często pacjenci mają głęboką depresję. Dlatego cały czas niezwykle ważna jest osoba fizjoterapeuty, żeby go codziennie mobilizować. Tym bardziej że pracujemy na tym, co nie wychodzi i sprawia niesamowitą trudność. Pacjenci się denerwują, są sfrustrowani, że nie potrafią wykonać czegoś, co wcześniej im nie sprawiało problemów.

- Ma pani swoje sposoby „na pacjenta”?

- Na przykład każę pacjentowi robić to, co mu się udaje, a potem przemycam rzeczy, które mu nie wychodzą. Może to być minimalny ruch palcem u ręki, trochę wyżej podniesiona noga czy ręka. Więcej nie będę zdradzać (śmiech). Dla nas rehabilitantów najmniejszy postęp jest ogromnym sukcesem. Choćby to, że pacjent zaczyna porozumiewać się z nami oczami, małym gestem. W większości są to komunikaty niewerbalne a my musimy wiedzieć, co pacjent chce nam przekazać. Często zdarza się sytuacja, że pacjent przyjeżdżał do nas leżący, a wyszedł o własnych siłach; mam ma myśli wózek, czy balkonik. To już jest bardzo duży sukces i motywuje do dalszej pracy.

- I dlatego jest pani przez cały dzień uśmiechnięta?

- Dzisiaj spałam dwie godziny, ale nie wyobrażam sobie podchodzić do pacjenta z podkówką na ustach. Nie jest to żadna poza, to po prostu mój temperament!

- O udarach coraz więcej się mówi. To chyba powoli jakaś plaga?

- Niestety, tak. Najmłodsza pacjentka, którą miałam, liczyła 31 lat.

- Czy udarowi można jakoś przeciwdziałać?

- Są różne metody prewencji. Czynniki ryzyka, jak palenie papierosów, mała aktywność fizyczna, zła dieta, stres codzienny wyścig szczurów - to sprzyja tego rodzaju incydentom. Coraz częściej spotykam się u młodych osób z tzw. przejściowymi atakami niedokrwiennymi - skrótowo nazywanymi TIA. Są to ostrzegawcze znaki organizmu, których nie można lekceważyć. Objawiają się pod postacią chwilowych i krótkotrwałych zaburzeń neurologicznych, często trwających krócej niż pół godziny. U młodych kobiet może na to wpłynąć doustne stosowanie antykoncepcji w połączeniu z dużym stresem i nieodpowiednim stylem życia. A jak już się zdarzy, to im człowiek młodszy, tym ma większą szansę z tego wyjść bez szwanku. Mózg ma wówczas większą zdolność adopcji.

- Miałem okazję przez kilka tygodni obserwować pani codzienną pracę w bydgoskim szpitalu Jurasza. I pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, że ta praca jest dla pani prawdziwą pasją.

Bez pasji ciężko byłoby tę pracę wykonywać. Pasja, powołanie, w wielu chwilach przyjemność. Nie myli się pan.

- Mała Dorotka leczyła jednak misie i lale?

- Od zawsze chciałam być lekarzem, mimo że nie miałam żadnych tradycji rodzinnych. Dwa razy nie dostałam się na Collegium Medicum w Bydgoszczy. Po prostu nie chcieli mnie (śmiech). Ja się nie poddawałam i skończyłam na fizjoterapii. Tak miało być.

- Zajmuje się pani rehabilitacją osób leżących wiele miesięcy na oddziale.

- Pracuję głównie z pacjentami u nas w Klinice, głównie neurologicznymi. Choć oficjalnie nasza klinika nie nazywa się rehabilitacją neurologiczną, to specjalizujemy się w pracy z pacjentami po udarach, urazach czaszkowo-mózgowych czy urazach rdzenia kręgowego.

- To bardzo ciężkie urazy.

- I do tego każdy incydent mózgowy jest inny. Nie możemy nawet porównać udaru do udaru. W każdym różne obszary mózgu ulegają uszkodzeniu, niosąc za sobą inne deficyty i nad czym innym trzeba pracować. Mamy pacjentów leżących, poruszających się na wózkach inwalidzkich, jak i próbujących stawiać pierwsze kroki. Często mamy możliwość rehabilitować pacjentów jeszcze w fazie ostrej, niedługo po incydencie. Jeśli w tym momencie dojdzie do poprawy stanu pacjenta, to jest nadzieja, że w przyszłości będzie on samodzielny w czynnościach dnia codziennego i wróci przynajmniej w części do wykonywania swoich ról społecznych. Tak na marginesie, niestety, w tym wszystkim my, rehabilitanci, długo czuliśmy się niedoceniani. Nie byliśmy wymienieni w hierarchii samodzielnych zawodów medycznych. Jeszcze niedawno o zawodzie fizjoterapeuty mówiono, że to zawód paramedyczny. Dopiero w 2016 r. weszła w życie ustawa o zawodzie fizjoterapeuty i nasz zawód zaczął nabierać jakiejś rangi. Jest lekarz, który pacjenta prowadzi od strony medycznej, pielęgniarka wykonuje ciężką pracę w pierwszych jego potrzebach, ale od razu potem trafia on do nas. To my wykonujemy na co dzień bardzo ciężką pracę, by wrócił choć do podstawowych czynności.

- Pacjent, który powoli wstaje na nogi, jest wdzięczny i docenia was?

- Oczywiście, pacjent widzi z czasem swoje postępy i jest nam bardzo wdzięczny, tak ja cała jego rodzina. Z wieloma zaprzyjaźniamy się na całe życie. Jeśli z kimś codziennie przez trzy miesiące pracuje się w szpitalu, to zaczynam mimo woli trochę żyć jego życiem. Często pacjenci wracają do mnie i pracujemy dalej. W większości przypadków po tak ciężkich urazach trzeba rehabilitować się całe życie.

- Na oddziale widać studentów na praktykach. Są już dobrze przygotowani?

Będą dobrze przygotowani po ukończeniu 5-letnich studiów. W trakcie kształcenia różnie to bywa. Do profesjonalizmu jest długa droga. Na początku studenci nie potrafią dotrzeć do pacjenta, nie wiedzą, jak go złapać i mam wrażenie, że się go trochę boją. Ja im zawsze powtarzam, że pacjent nie jest z porcelany - trzeba go chwycić mocno i pewnie, żeby nam zaufał. On ma czuć się w naszych rękach bezpiecznie. Pacjenci od razu wyczuwają niepewność. Stres jest na początku zrozumiały, ale największa odpowiedzialność spadnie na nich gdy zostaną w przyszłości z pacjentem jeden na jeden.

Dorota Ratuszek-Sadowska

Rodowita wrocławianka, ale od 1990 r. związana z Bydgoszczą. Założycielka Centrum Rehabilitacji Funkcjonalnej „CUDO”.
Na co dzień nauczyciel akademicki Katedry i Kliniki Rehabilitacji Collegium Medium im. L. Rydygiera w Bydgoszczy.
Ukończyła UMK w Toruniu Collegium Medium im. L. Rydygiera w Bydgoszczy (fizjoterapia i organizacja i zarządzanie w ochronie zdrowia) na Wydziale Nauk o Zdrowiu. Zaliczyła wiele szkoleń podyplomowych z zakresu neurorehabilitacji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska