W śmietniku nie ma już nic, co warto zabrać, idziemy więc pod następny market.Xavier Baylema 41 lat. Jest hiszpańskim artystą, mieszka z żoną w Polsce od 6 lat. Od 10 lat recykluje.
Przeczytaj: Fair Trade. Robiąc zakupy wpływasz na losy ludzi w innych częściach globu!
Zwykle chodzi „na markety” pod koniec tygodnia, wtedy znajduje najwięcej jedzenia i innych „skarbów”. A w poniedziałek śmieci zbiera MPO. - Jestem profesjonalistą, nie nurkuję, kiedy nie warto! - żartuje Xavier.
Gdy zaczynał zbierać w Hiszpanii, zarabiał ponad tysiąc euro miesięcznie. Nie potrzebował pieniędzy.
- Codziennie 40 tysięcy dzieci umiera z głodu. A w samym Toruniu wyrzuca się pewnie codziennie ze dwie tony jedzenia - szacuje Xavier.
Regularnie nurkuje więc w kontenerach na śmieci i wybiera z nich warzywa, owoce, kubki, kwiaty, sznurki. Wszystko, co nadaje się do powtórnego wykorzystania i może mu się przydać. Jest freeganinem - sprzeciwia się w ten sposób nadmiernej konsumpcji współczesnych społeczeństw i marnotrawieniu jedzenia.
Tony jedzenia
Zaczęliśmy od marketu znajdującego się blisko starówki. Jest początek tygodnia i jak przewidywał Xavier - śmieci jak na lekarstwo. Mimo to, znaleźliśmy ze trzy kilogramy owoców.
Oglądamy je w świetle latarki („na śmieci” zwykle chodzi się wieczorem, gdy sklepy są pozamykane). Nie są ani zgniłe, ani spleśniałe. Nadają się do jedzenia. Bierzemy.
- Staliśmy się delikatnym społeczeństwem - uważa Xavier. - Wyrzucamy coraz więcej jedzenia i innych rzeczy.
Przeczytaj: Jak przenieść biznes do innego kraju Unii Europejskiej?
Żeby tylko się nie zatruć, wszystko musi być sterylne, idealne, wymiarowe. Jedna brunatna plamka na owocu sprawia, że całe opakowanie trafia do kosza. Tak samo dzieje się, gdy nie mają odpowiedniego kształtu. Nikt nie kupi takich niedoskonałych jabłek czy pomarańczy. W PRL-u byłyby rarytasem. Przecież najlepsze dżemy robi się z przejrzałych owoców. Ale dziś się je wyrzuca. Tonami. Nawet, jeśli przysłowiowe jabłko z robakiem smakuje lepiej niż to, które ładniej wygląda, ale jest „z chemią” i bez smaku. Często markety wyrzucają jedzenie, którego data ważności się skończyła.
- Ale co to znaczy, że coś jest przeterminowane? - zastanawia się Xavier. - Tylko tyle, że dana firma nie bierze już odpowiedzialności za ten produkt. Nawet, gdy wciąż nadaje się do jedzenia. Nikt nie może przecież powiedzieć: 27 lutego o godzinie 14.00 ten dżem się popsuje.
Kontener na tyłach kolejnego marketu. Podnosimy pokrywę, świecimy latarką. Sporo apetycznych, czerwonych papryk. Nie możemy ich zabrać, bo dostępu do tych rarytasów bronią żelazne łańcuchy. - Niektórzy brudzą, wysypują śmieci z pojemników - na przykład zbieracze puszek, metalu - Xavier wyjaśnia skąd te zasieki.
Mięso zabija
- Nie recykluję, bo muszę, ale dlatego, że chcę - mówi Xavier. - Staram się chodzić na śmietniki co niedzielę, w weekend ludzie sprzątają domy i najwięcej wyrzucają. Wracam do domu i mam 20 kilogramów rzeczy. Jest tak dużo, że nie mam co z tym robić.
- Wpadłeś w sidła konsumpcjonizmu. Co niedziela zakupy! - żartuję.
Przeczytaj: Tu mieszkam, tu kupuję. Lokalne sklepy muszą wykorzystać lukę w ofercie dużych sieci
Kolejny market z tanią żywnością. Trzymam latarkę, a Xavier nurkuje. Trzeba być nieźle wygimnastykowanym, żeby sięgnąć na samo dno kontenera. A tam - mnóstwo kwiatów. Oprócz nich jest kapusta pekińska, ogórki, marchewki - wszystko w foliowych opakowaniach. A luzem - pomidory, mandarynki. Ogórek jest nieco miękki, ale wygląda dobrze, więc bierzemy. Mandarynki już się popsuły - rozpadają się i są lekko spleśniałe. Pomidorów nie bierzemy, choć wyglądają całkiem dobrze i mam ochotę.
- Zimą w Polsce takie warzywa nie rosną, przyjechały więc pewnie z Hiszpanii. Zostały zerwane, gdy były jeszcze niedojrzałe. Nie są ani smaczne, ani zdrowe - tłumaczy Xavier. I przestrzega przed zbieraniem mięsa czy nabiału. Jest weganinem (nie je niczego, co pochodzi od zwierząt - przyp. aut.). Osoby, które jednak spożywają takie rzeczy - powinny uważać. - Nabiał łatwo się psuje, a nie zawsze widać, że coś nie tak, że na przykład jest z salmonellą - tłumaczy.
Strażnicy kontenerów
Chodzenie „na śmieci” to nie przelewki. Trzeba wybrać odpowiednią godzinę. O 19.00 markety są jeszcze otwarte. I nie ma zbyt wielu rzeczy w kontenerach. Najlepiej poczekać do 22.00, gdy nie ma już klientów i pracowników, którzy mogą przepędzić. A bywa niebezpiecznie.
"Łupy" znalezione podczas jednej z wypraw na toruńskie targowisko
Magda, ma 28 lat, skończyła toruński Uniwersytet Mikołaja Kopernika, jest graficzką i prowadzi własną firmę reklamową. Jest freeganką od trzech lat. Pierwszy raz zetknęła się z takim stylem życia w Holandii. Tam, freeganie dogadują się z pracownikami marketów i odbierają od nich towar, którego nie udało się sprzedać danego dnia.
Podobnie jest w innych krajach Europy Zachodniej - Francji, Niemczech, Szwecji.
Magda zazwyczaj chodzi „po łupy” z przyjaciółmi i ze swoją dziewczyną. Potem razem gotują, robią przetwory.
- Dowiedzieliśmy się od znajomych z Poznania i Warszawy, że biorą skrzynki dobrego jedzenia ze śmietników jednej z dużych i drogich sieci marketów - opowiada Magda. - Zakradliśmy się tam jednej nocy.
I rzeczywiście - obok kontenerów leżały pełne kartony fistaszków, kokosów, bananów, papryk. Wszystko dobrej jakości i posortowane! - Pewnie, gdy przyjeżdża nowy towar, a nie zdążą go sprzedać - stary wyrzucają, żeby zwolnić miejsce w magazynach - przypuszcza Magda.
Chwycili po skrzynce i już chcieli je zabrać, gdy przybiegło trzech ochroniarzy. - Krzyczeli, że wzywają policję, bo to teren prywatny. I kazali nam oddać wszystko, co wzięliśmy - mówi Magda.
Przeczytaj: Designerski eko-kalendarz prosto z Torunia
Denerwuje się, że ludzie wyrzucają w ciągu dnia, miesiąca, roku, tak wiele rzeczy, a przede wszystkim jedzenia. - To bez sensu, zwłaszcza w kraju takim jak Polska, gdzie ludzie zarabiają mało pieniędzy, a marnotrawi się żywność. To chore. Jak można tyle dobrego jedzenia wyrzucać?! - pyta.
Są w Toruniu dzielnice, gdzie stoją lepsze śmietniki. Najwięcej można znaleźć w tych na osiedlu Zieleniec. I przy akademikach tuż przed wakacjami. - Studenci wyrzucają ubrania, mąki, cukry, nawet komputery stacjonarne. Nie chce im się tego wywozić do domów - tłumaczy Magda. - Kiedyś ze śmietnika po studentach mieliśmy zapas herbaty na cały rok!
Radość ze śmietnika
Magda czasem chodzi na łupy razem z Tomkiem. Ma 32 lata, jest absolwentem filozofii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Pracuje w Sharpie jako młodszy specjalista do spraw logistyki magazynowej. - Byliśmy raz z Magdą w sklepie i zobaczyliśmy pomelo - mówi Tomek. - To egzotyczny owoc przypominający w smaku i wyglądzie pomarańczę i grejpfruta. Jeszcze nigdy go nie jedliśmy i chcieliśmy spróbować. Ale kosztował 10 zł! Wyszliśmy więc stamtąd bez owocu, z ciężkim sercem. Wieczorem, gdy wracaliśmy od znajomych, mijaliśmy śmietnik, zajrzeliśmy do niego, a tam - wielkie, soczyste pomelo! Za chwilę wyciągnęliśmy kolejny owoc i jeszcze jeden! To była uczta!
Przeczytaj: Kawa ma smak Afryki
Tomek, jest freeganinem od dwóch lat. - Znajdujemy ze znajomymi dużo fajnych rzeczy, wspólnie spędzamy czas, wymieniamy się wegańskimi przepisami - wyjaśnia. Zaraził ideą kolegów i koleżanki - absolwentów uczelni. - Zajmują się animacją kultury w Toruniu. A z tego trudno wyżyć i mieli akurat trudniejszą sytuację finansową, zaproponowałem im więc wspólną wyprawę - opowiada Tomek. - Jeśli trafi się na dobry śmietnik, przez tydzień można w ogóle nie wydawać pieniędzy na jedzenie. Teraz często razem jeździmy samochodem na miejskie targowisko lub pod markety. Tu jest najwięcej warzyw i owoców.
Podobnych do Xaviera, Magdy i Tomka w samym Toruniu jest co najmniej kilkanaście osób. A kolejne zarażają się ideą. Szukają jedzenia w śmietnikach z wyboru. Zbierają je, robią przetwory, zapełniają lodówki i gotują posiłki, które potem rozdają ubogim i bezdomnym.
* 2 miliony Polaków i Polek żyje poniżej progu ubóstwa.
* Wg. Greenpeace'u statystycznie produkujemy 300 kg śmieci rocznie.
