Wraz z Łukaszem Karpińskim, obaj z Klubu Wysokościowego w Bydgoszczy prawie bez kłopotów dotarli do Skardu, ostatniego większego miasta przed górami.
Potem w towarzystwie Kingi Baranowskiej i Fabrizio Zangrilliego, przez kilka dni szli jedną z najpiękniejszych górskich tras na świecie mijając strzeliste turnie, oglądając w słońcu Nanga Parbat, świetlistą górę Gasherbrum IV, aż dotarli do bazy pod Gasherbrum II.
Darek Suchomski i Łukasz Karpiński chcą zdobyć ośmiotysięcznik
Jak podawaliśmy w naszych wcześniejszych relacjach, bez większych kłopotów założyli też pierwszy obóz na wysokości 6 tys. m n.p.m. Potem kolejny pół kilometra wyżej i nocowali nawet tuż pod szczytem - 7 tys. m n.p.m.
- Byłem wycieńczony - opowiada Darek. - Nawet dość głębokie rozcięcie łydki, którego nabawiłem się kilka dni wcześniej, nie było problemem. Za to niedyspozycja żołądkowa bardzo mnie osłabiła. Kilkadziesiąt metrów wchodziłem przez kilka godzin. Byłem odwodniony. Chcieliśmy spróbować jeszcze raz podejść po odpoczynku w bazie, jednak Łukasz potłukł się wpadając w szczelinę w lodowcu. Do tego prognozy pogodowe nie były najlepsze. Podjęliśmy decyzję, że wracamy.
O wyprawie, o tym, jak ze słabościami walczy się na wysokości 6-7 tys. metrów, jak krew z rozciętej rakiem łydki krzepnie po kilku minutach i jak austriacki lekarz-himalaista po znieczuleniu pięćdziesiątką spirytusu skalpelem wycinał Darkowi martwą tkankę - przeczytają Państwo za tydzień w magazynie "Pomorskiej".
I o tym, że jednego dnia ktoś szczęśliwie stanął na szczycie Gasherbrum II, ktoś inny z niego spadł pozostając na zawsze w górach, a ktoś jeszcze inny odwrócił się od szczytu pokonany, po to, by wrócić cało do bliskich.