"Jest ofiara burzy w Kujawsko-Pomorskiem" - podali w radiowej Trójce. "W Łowinie koło Pruszcza konar odłamany przez wiatr spadł na samochód. Zabił 19-letnią dziewczynę, która uczyła się nim jeździć."
Każdy, kto jak ja, był wtedy niedaleko, słyszał wiadomość i prowadził samochód, szczególnie uważnie przyjrzał się przydrożnym drzewom, i się nad nimi zastanowił.
Pewnie stąd gorąca dyskusja, także na łamach "Gazety Pomorskiej", między stronami za i przeciw ich wycinaniu. Rację ma opozycja, która docenia chłód cienia rzucanego na rozgrzane drogi przez rozłożyste korony starych drzew. Rozumiem też i doceniam jej wartości, gdy podkreśla: nie można bezkarnie ich wycinać, bo lata temu sadzili je nasi pradziadowie.
Ale...
Gdyby pradziadowie wiedzieli, że w 2007 roku samochód w rodzinie to będzie standard. Że kupić go da się już za 500 złotych. Że w ślad za tym nie pójdzie odpowiednia szerokość dróg, że te samochody będą coraz szybsze, a ludzie wiecznie się spieszący, bardziej zabiegani... pewnie pradziadowie nasi posadziliby te drzewa bliżej domów swoich, żeby ich wnukowie po powrocie z pracy mogli wyciszyć się pod osłoną potężnego dębu, pięknego klonu czy pachnącej lipy.
Zbyt dużo ludzi ginie przez przydrożne drzewa. I to często nie z własnej winy. Ktoś dostał zawał i zginął, bo stracił panowanie nad kierownicą, a obok rosło drzewo. Ktoś inny wpadł w poślizg, jechał zaledwie czterdziestką, ale w konfrontacji z pniem, nie miał szans.
Tak być nie może. Ludzie są ważniejsi od drzew.