https://pomorska.pl
reklama
II tura wyborów - pasek artykułowy

Gdzie trafiła skażona mąka?

MAŁGORZATA FELIŃSKA
Partia mąki skażonej mikotoksynami liczyła prawdopodobnie 2,4 tony. Mogła trafić do sklepów i piekarń.

Partia mąki skażonej mikotoksynami, która do lipca ubiegłego roku znajdowała się w sprzedaży, liczyła prawdopodobnie 2,4 tony. Mogła trafić do sklepów i piekarń.
Jeszcze w piątek "Polskie Młyny" nie zaprzeczały, że skażona mąka została wyprodukowana w ich zakładzie w Koronowie. Wczoraj zarząd spółki zmienił zdanie: - Jesteśmy przekonani, że to nie jest nasza mąka. Ale sprawdzamy dokumentację - historię produkcji zamkniętego już młyna w Koronowie - mówi Irena Jagielska, rzecznik "Polskich Młynów".
- W warszawskiej spółce nie działa system identyfikacji produktu - twierdzi Marek Szczygielski, kujawsko-pomorski inspektor jakości handlowej artykułów rolno-spożywczych, który jest przekonany, że feralna mąka pochodziła z Koronowa.

Skażona i przeterminowana

Inspekcja od 31 stycznia stara się odpowiedzieć na pytania, kto wyprodukował mąkę z mikotoksynami, ile jej było i gdzie trafiła. - Dochodzimy do tego w żmudny sposób, sprawdzając dokumentację producenta, czyli młyna w Koronowie oraz hurtowni w Toruniu - mówi inspektor Szczygielski. - Tymczasem producent, znając numer partii towaru, powinien nam błyskawicznie przekazać te wszystkie informacje.
Z dokumentacji wynika, że partia skażonej mąki liczyła prawdopodobnie 2,4 tony. Mogła więc trafić do wielu sklepów i piekarń. Problem jest też z datą przydatności do spożycia - 15 lipca 2006. Według dokumentów ostatnie paczkowanie w młynie w Koronowie przeprowadzono 22 lutego 2006, a więc na torebkach powinna być data 22 czerwca, bo mąka żytnia ma 4-miesięczny okres ważności. - Być może ta partia miała w sposób nieuprawniony przedłużony termin przydatności do spożycia - podejrzewa Marek Szczygielski.
Wczoraj inspektorzy odkryli też, że pewną partię mąki kupionej w młynie w Nakle (rozprowadzał mąkę z Koronowa) toruńska hurtownia zwróciła producentowi. - Sprawdzamy, co było przyczyną zwrotu i czy ta partia została zutylizowana - mówi Marek Szczygielski.

Profesor deklarował współpracę

Mikotoksyny w mące wykrył już w ub.r. prof. Jan Grajewski z UKW. Dopiero 30 stycznia powiadomił o tym inspekcje państwowe. Pisaliśmy o tym kilkakrotnie.
Wczoraj Tomasz Zieliński, rzecznik prasowy UKW przysłał do redakcji wyjaśnienie: "W związku z wypowiedzią rzecznika Sanepidu, opublikowaną w piątkowym wydaniu "Gazety Pomorskiej" oraz stwierdzeniem autorki publikacji "Jak nowa to zdrowa", iż prof. Jan Grajewski nie chce współpracować z instytucjami właściwymi do wyjaśnienia sprawy mąki zawierającej mikotoksyny informuję, że prof. Jan Grajewski wielokrotnie publicznie deklarował pełną współpracę z tymi instytucjami; wtórniki prób mąki zabezpieczone są dla potrzeb postępowania wyjaśniającego, prowadzonego przez prokuraturę; 30 stycznia prof. Jan Grajewski przekazał wyniki badań mąki na zawartość mikotoksyn, które przekroczyły dopuszczalną zawartość ochratoksyny A Markowi Szczygielskiemu, kujawsko-pomorskiemu inspektorowi jakości handlowej artykułów rolno-spożywczych. Przekazanie wyników, informacji o producentach mąki oraz kserokopię opakowania mąki nastąpiło na prośbę inspektora; 31 stycznia wojewódzki inspektor sanitarny dr Maciej Borowiecki skontaktował się telefonicznie z prof. Janem Grajewskim, uzyskując informację o realizowanym projekcie badawczym. Ustalono, że w przypadku dalszych wyjaśnień, w imieniu inspektora wojewódzkiego kontaktować się będą pracownicy Sanepidu; 2 lutego o godz. 12.15 pracownica Państwowego Powiatowego Inspektoratu Sanitarnego Bydgoszczy zwróciła się telefonicznie do prof. Grajewskiego, a następnie faksem do JM Rektora UKW, o przekazanie informacji o miejscu zakupu mąki. Tego samego dnia informacje te zostały przekazane do Powiatowego Inspektoratu.
W świetle powyższych faktów stwierdzenia zawarte w publikacji "Gazety Pomorskiej", iż prof. Jan Grajewski nie chce współpracować w sprawie mikotoksyn wykrytych w mące, a "jego działania są niegodne naukowca" są nadużyciem."

***

Rzeczywiście, na konferencji prasowej w Kujawsko-Pomorskim Urzędzie Wojewódzkim 30 stycznia profesor deklarował, że chce współpracować z państwowymi inspekcjami. Jednak to nie profesor z inspektorami, tylko inspektorzy kontaktowali się z profesorem. Marek Szczygielski 29 stycznia, Maciej Borowiecki 30 stycznia. Fakt, profesor udzielił informacji, o które pytali. Przesłał im też czarno-białe kserokopie opakowań po mące, co oczywiście w najmniejszym stopniu nie pomogło w dochodzeniu. Moim zdaniem, o chęci współpracy z inspekcjami można mówić tylko w przypadku starszej bydgoszczanki, która przejrzała swoje kuchenne szafki, znalazła mąkę żytnią z podaną przez prasę datą ważności i zaniosła ją do Sanepidu, do przebadania. Dzięki temu Sanepid w 24 godziny zdobył potwierdzenie wyników otrzymanych przez prof. Grajewskiego (mąka rzeczywiście była skażona) oraz jej oryginalne opakowanie. Ponieważ profesor nie chce już rozmawiać z dziennikarzami nadal bez odpowiedzi pozostaje pytanie, dlaczego tak późno zawiadomił inspekcje? Tłumaczenie, że prowadził badania naukowe, że chciał potwierdzić pierwsze "szokujące" wyniki (to potwierdzanie trwało kilka miesięcy) i przeanalizować, jak mikotoksyny z mąki wpływają na żywe komórki, niczego nie wyjaśnia. Nie wiem, dlaczego zawiadomienie Sanepidu miałoby mu przeszkodzić w badaniach. Natomiast Sanepidowi dawałoby szansę wycofania mąki skażonej groźnymi dla naszego zdrowia (jak twierdzi sam prof. Grajewski) mikotoksynami ze sklepów i poproszenie mieszkańców, żeby sprawdzili, czy przypadkiem nie mają jej w swoich zapasach.

Wybrane dla Ciebie

Od czerwca te długi są anulowane! 7 sytuacji, w których dochodzi do przedawnienia

Od czerwca te długi są anulowane! 7 sytuacji, w których dochodzi do przedawnienia

Derby Zawisza Bydgoszcz - Elana Toruń. Zapis tekstowej relacji na żywo

Derby Zawisza Bydgoszcz - Elana Toruń. Zapis tekstowej relacji na żywo

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska