Zapytaliśmy wicewójt Stefanię Majewską-Kilkowską, czy dotarły do niej sygnały, że pracownicy palą w urzędzie.
- Nie, nie spotkałam się z tym - mówi Majewska-Kilkowska. - Oboje z wójtem nie palimy, a nosy mamy czułe, więc na pewno byśmy coś zauważyli.
Jak podkreśla, kiedyś palenie w biurach było na porządku dziennym, ale od czasu wejścia w życie ustawy, która tego zabrania, wszyscy wiedzą, że palenie w biurze odpada. A ponieważ nie ma oficjalnej palarni, więc wychodzą na zewnątrz. Przed wejściem do urzędu od strony podwórka jest ustawiona popielniczka.
Wicewójt podkreśla, że palaczy jest coraz mniej i trudno się jej odnieść do zarzutu Czytelniczki, skoro nie wiadomo, o jaki wydział chodzi. A zna przecież tu wszystkich i dobrze wie, kto pali.
Zastanawia się też, czy chodzi o sam urząd, czy o jednostki podległe, choć to i tak nie zmienia istoty rzeczy, bo zakaz dotyczy wszelkich instytucji.
Pewnie, że biuro niczym wędzarnia to nic miłego. A teraz wychodzenie na papierosa na ziąb też nie należy do przyjemności. Może więc jednak trzeba by się pokusić o urządzenie palarni, by pomóc nałogowym palaczom?