"Krwawy Kociołek - to kat Trójmiasta/ Przez niego giną dzieci, niewiasty/ Poczekaj draniu, my cię dostaniem" - tak autor "Ballady o Janku Wiśniewskim" odgrażał się wicepremierowi Stanisławowi Kociołkowi.
16 grudnia 1970 r. w telewizyjnym wystąpieniu Kociołek wezwał robotników do podjęcia pracy. Posłuchali. Rankiem, 17 grudnia w rejonie stacji kolejki miejskiej w Gdyni przywitały ich serie z karabinów. Od kul padło 13 stoczniowców (w sumie, w grudniu 1970 r. zginęło ponad 40 osób, przeszło tysiąc zostało rannych).
Przeczytaj również: Polski Grudzień. Podrożało mięso, zginęli robotnicy!
Była masakra, były trupy i himalaje nieszczęść. I był proces, który trwał kilkanaście lat.
W piątek (19 kwietnia) warszawski sąd ogłosił wyrok: uniewinnił Kociołka, bo tylko "namawiał do podjęcia pracy, a nie do przyjścia do stoczni" (sic!). Dwóch wojskowych skazał na dwa lata w zawieszeniu nie za zabójstwo, ale za... śmiertelne pobicie.
Kulami z karabinu!!!
- Wyrok zwalił nas z nóg - powiedziała 87-letnia Izabela Godlewska, matka Zbyszka, który właśnie 17 grudnia zginął w Gdyni w drodze do stoczni (Zbyszek Godlewski to pierwowzór Janka Wiśniewskiego, fikcyjnego bohatera ballady).
Mnie też.
Czytaj e-wydanie »